Within Temptation – The Silent Force (2004)

1000x1000wt
Within Temptation | The Silent Force | 11 XI 2004 | ★★★★★

W 2003 roku zapanowała w pełni moda na ciężkie, zgrabnie skrojone pod publikę granie z damskim wokalem na czele. Przełomem w karierze Within Temptation okazało się wydanie w 2002 roku singla Ice Queen, który rozbudził fascynację tego typu muzyką na kontynencie europejskim, wdzierając się na playlisty dużych, komercyjnych telewizyjnych stacji muzycznych. Album Mother Earth wydany bez szczególnego echa dwa lata wcześniej, zyskał w tym czasie swoje drugie życie. Tytułowy singiel dodatkowo przypieczętował sukces zespołu. Był to czas kiedy eksplodowała popularność Evanescence, Nightwish czy Lacuny Coil. Wydanie kolejnego krążka przez Within Temptation było już tylko kwestią czasu. W nagranie i promocję nowej płyty wpompowano prawdopodobnie więcej pieniędzy niż we wszystkie poprzednie wydawnictwa zespołu razem wzięte. Powstawanie The Silent Force przypominało zakrojoną na szeroką skalę operację – wokale i gitary nagrywano w Holandii, perkusję w Belgii, orkiestrę i chór w Moskwie, ostateczny miks i mastering utworów odbył się w Szwecji, a teledysk do pierwszego singla nagrywano w Niemczech. 

Efektem tych ofensywnych działań na pewno jest komercyjny sukces krążka, który po dzień dzisiejszy w dyskografii zespołu dzierży zaszczytne miano najlepiej sprzedającej się płyty z całego katalogu. Jest to album, który od początku do końca został zaplanowany jako ten, który ma się przede wszystkim sprzedać. Z brzmienia zespołu usunięto mało atrakcyjne dla szerokiej publiczności elementy gotyckie, uproszczono strukturę nagrań oraz skrócono odpowiednio ich czas trwania. To wszystko razem z orkiestrą, chórem, gitarami, anielskim wokalem Sharon den Adel, dodatkowo zmiękczającymi wszystko klawiszami i masą rozmaitych komputerowych melizmatów dało efekt majestatycznie brzmiącej całości.

Intro brzmi genialnie i paradoksalnie zapowiada niesamowity ciąg dalszy. Płyta brzmi pompatycznie od samego początku, ale wydaje się, że raczej jest to efekt zamierzony, niż uboczny. Nie zmienia to faktu, że później momentami natężenie patosu jest mocno przesadzone (See Who I Am, Forsaken, Memories, Aquarius), a takie kompozycje jak Pale czy Somewhere gdyby nie miały w tle tylu ozdobników, byłyby zdecydowanie bardziej wyraziste. Problemem tego albumu jest to, że wszystko zlewa się tutaj w jedną całość, a gdy kompozycje przechodzą w tempo bardziej nostalgiczne robi się naprawdę nudno. Obok mocniejszych, gitarowych utworów tj. Jillian (I’d Give My Heart), See Who I Am, Stand My Ground czy It’s the Fear pełno jest tutaj piosenek, które aspirują do bycia orkiestrowymi balladami, ale tak naprawdę nimi nie są, tylko mozolnie wloką się uginając się pod nadmiarem instrumentów i sztucznych, słyszalnych gdzieś w tle trików komputerowych. Taki problem mają Memories, Pale oraz Somewhere.

Rozpoczynający się mocnym uderzeniem, nabasowany Aquarius brzmi na początku i w pierwszej zwrotce naprawdę obiecująco, nieco tajemniczo, ale i drapieżnie. Cała magia umiera wraz z sprasowanym, przesiąkniętym patosem, hałaśliwym refrenem, który potem powraca mozolnie w dalszych partiach utworu, zamieniając całą kompozycję w istną męczarnię. Wytchnieniem jest zaskakujące spowolnienie rytmu w drugiej części utworu. Magia It’s the Fear ginie w schematyczności zwrotka-refren-zwrotka-refren-instrumentalna gitarowa wstawka udająca solówkę-refren. O wiele lepiej i wyraziściej numer ten brzmi w wersji demo, która ukazała się na Stand My Ground EP. Tam przynajmniej nie został on tak mocno polukrowany klawiszami i orkiestrą, które totalnie zbanalizowały całe jego brzmienie w finalnej, albumowej wersji. 

The Silent Force jest przykładem na to, jak zespół, dotychczas znajdujący gdzieś w komercyjnej nicości, wybija się, dostaje za duży zastrzyk gotówki i swoje charakterystyczne, nieszablonowe brzmienie transformuje w komercyjną i niestety trochę jednostajną formę. Jest to jednak krążek, który musiał się wydarzyć, by zespół opierzył się w nowej rzeczywistości. Rzeczywistości w której stał się bardzo popularny. Nie można powiedzieć, że album jest zły od początku do końca, ponieważ ma swój specyficzny urok. Jest symfoniczny, momentami mroczny, ale i atmosferyczny, delikatny. W pewnym momencie słuchania staje się jednak zbyt nużący i męczący. Całość została za bardzo podporządkowana brzmieniu orkiestry i chóru. Brakuje tutaj trafienia w punkt w którym wiadomo, że niebezpiecznie zostały przekroczone granice ckliwości, nadmiernego patosu. Gdyby na etapie produkcji ktoś w pewnym momencie przystopował mógłby z tego wyjść o wiele lepszy krążek, z większą dozą zapamiętywalnych, wyrazistych i odzianych w prawdziwe emocje kompozycji. Jest to jednak album, który na dobre wniósł Within Temptation w panteon komercyjnych zespołów, grających cięższą muzykę. Warto wrócić do lepszych fragmentów tej płyty, choćby świetnego Stand My Ground czy melodyjnego Angels i posłuchać utworów z tego albumu wykonywanych na żywo podczas późniejszych koncertów grupy.