Kosheen – Solitude (2013)

solitude
Kosheen | Solitude | 25 XI 2013 | ★★★

Kosheen nigdy nie rozpieszczało fanów, jeżeli chodzi o częstotliwość wydawania nowych krążków. Po prawie pięciu latach od wydania Damage, kiedy jako jeden z wielu straciłem już nadzieję na nowe nagrania, ukazał się album Independence. Klubowy, energetyczny materiał stanął w opozycji do przestrzennego i bardziej melancholijnego Damage. Rok po wydaniu Independence, niespodziewanie i bez specjalnych fanfar ukazał się Solitude – najbardziej eksperymentalny i niekomercyjny krążek w karierze zespołu. Solitude jest jednocześnie kolejnym zwrotem zespołu w stronę głębszej, mroczniejszej palety elektronicznych dźwięków, które w połączeniu z wyjątkowo obojętnym wokalem Sian Evans tworzą bardzo atmosferyczną i wymowną całość, będącą muzyczną wizualizacją tytułowej „samotności”. 

Solitude startuje w starym, kosheenowskim, ale dość zachowawczym stylu. Pierwsze trzy utwory są echem wydanego rok wcześniej Independence. Save Your Tears, Divided oraz Harder They Fall są mocno nabasowanymi, rytmicznymi kompozycjami ubranymi w wyzuty z uczuć wokal Evans. Szumiące w tle syntezatory czy tępe bliżej nieokreślone dźwięki dodają całości dodatkowego napięcia. Słuchacz czuje się jakby był sam w zamkniętym pomieszczeniu, w nieznanej, bezludnej przestrzeni. Zostajesz Ty, Twoje lęki i obawy, niepokojąco dochodzące gdzieś z oddali dźwięki i przesmykujący się przez nie głos wokalistki. Zdecydowany krok zespołu w kierunku deep i progressive house, czyli zejście do tanecznego hadesu. 

Dubstepowe i psychodeliczne 745 to już prawdziwy krok w ciemność. Rozpoczynający i kończący się dźwiękami, przypominającymi stado szarańczy, instrumentalny And Another przechodzi w głęboki, drum’n’bassowy Observation. W Up In Flames Evans brzmi jak głos prześladujący mózg schizofrenika. Taki charakter kontynuują Here & Now, totalnie oderwane od rzeczywistości Solitude czy apatyczne I. Z kolei trip – hopowe, syntezatorowe, surowe Poison sprawie wrażenie nagrania wyrwanego z ścieżki dźwiękowej do jakiegoś horroru, który miał być dobry, a jest nijaki. Nie jest to na pewno muzyka, która trafi do każdego. Na pewno nie do kogoś, kto wybiera się na parkiet. Raczej jest to skok na bardzo niewielką niszę, która lubuje się w undergroundowej elektronice. Możliwe, że ostatni taki w historii Kosheen. Biorąc pod uwagę wąskie grono, do którego kierują swoje nowe dokonania, w przyszłości bardziej będzie im się opłacało obskakiwać ze swoimi starymi szlagierami eventy z muzyką elektroniczną, niż wchodzić do studia i myśleć nad czymkolwiek nowym.

Solitude to dla mnie taki post-Resist. Kosheen wraca do swoich korzeni, łączy elektronikę z dubstepem, drum’n’bassem, klawiszami i surowo brzmiącym syntezatorem. Zespół robi to odważniej, ponieważ muzycy wiedzą, że nie mają już nic do stracenia. Momentami krążek brzmi jak ich pożegnalny album. Atmosfera, która unosi się pomiędzy poszczególnymi nagraniami nieodparcie daje do zrozumienia, że są trochę zrezygnowani swoją działalnością, która od paru lat trafia bardziej w próżnię, niż do jakiegoś zadowalającego grupę grona odbiorców. Trochę to smutne, ponieważ formacja rozpoczęła swoją przygodę z muzyką świetnie przyjętym Resist, a każda ich kolejna płyta cieszyła się coraz mniejszym zainteresowaniem, mimo, że były to całkiem ciekawe i przyjemne muzycznie projekty. Teraz wszystko wygląda tak, jakby zostali ze swoimi nagraniami sami. 

Nie bez powodu. Formacja aktualnie osadziła się w mało popularnej mieszance pokracznych, dziwacznych dźwięków tworząc atmosferę napięcia, niepewności, psychodelii, specyficznego rodzaju grozy. Beznamiętny wokal Sian Evans dodaje wszystkiemu jeszcze bardziej dramatycznego charakteru. Nie ma w tym wszystkim energii, która dźwignęłaby projekt na listy przebojów. W pustych, odbijających się od ścian dźwiękach czuć raczej dystans, aniżeli chęć pozyskiwania nowych odbiorców. Utwory intrygują ale jednocześnie zobojętniają słuchacza, pozostawiając trochę mieszane odczucia. Solitude to przedziwna produkcja. Stanowi swego rodzaju epilog do wszystkiego, co Kosheen stworzył do tej pory. Szkoda, ponieważ chętnie posłuchałbym kolejnej płyty w stylu Kokopelli czy Damage.


Leave a Reply