Lacuna Coil – Delirium (2016)

Lacuna Coil | Delirium | 27 V 2016 | ★★★★

Lacuna Coil, która w ostatnich latach muzycznie zdecydowanie osiadła na popowej mieliźnie kilka dni temu zaprezentowała światu swoje nowe dziecko – album Delirium. Po ostatnich trzech rozczarowujących płytach przyznam szczerze, że na kolejny repeat absolutnie nie miałem ochoty. Jedyne czego się spodziewałem po ewentualnym, nowym projekcie to kolejnej, melodyjnej pop – rockowej mieszanki udającej alternatywny metal, osadzonej w bezpiecznych ramach przemielonego na trzech ostatnich albumach powtarzalnego, trącącego amerykańską tandetą, muzycznego przeciętniactwa. Przegapiłem nawet premierę dwóch zwiastujących album singli: The House of Shame oraz Delirium. Trafiłem na nie przez przypadek. O dziwo, utwory, zwłaszcza Shame wznieciły we mnie resztki nadziei w to, że Lacuna w końcu wyrwie się z szponów bylejakości i nagra album, przypominający i chociaż trochę zbliżony poziomem do pierwszych czterech płyt. Czy dwa singlowe numery okazały się jedną wielką zmyłką, czy faktycznym preludium zwiastującym udaną płytę?

The House of Shame – niepozornie rozpoczynający się numer zaskakuje agresywnymi gitarowymi riffami. Utwór to istne brzmieniowe bombardowanie a eksplodujące bomby roztaczają w słuchawkach mroczny, gotycki klimat. Podobny jest także Ghost In the Mist, który brzmi jeszcze agresywniej. Broken Things kontynuuje motyw z otwierającego album utworu w wydaniu mocniejszym, szybszym, ale pozbawionym gotyckiej aury. Numer budzi moje największe skojarzenia z gatunkiem metalcore. W tle słychać jakieś niby orientalne, niepewnie dobiegające gdzieś z ciemnych otchłani dźwięki. Powracają one później w innych momentach płyty, w szczególności w zamykającym ją Ultima Ratio. Powtarzane jak mantra słowo delirium plasuje tytułową kompozycję w gronie najbardziej chwytliwych numerów na całej płycie. Trąci trochę klimatem z albumu Dark Adrenaline mając w sobie coś z Trip the Darkness z tą różnicą, że Delirium jest bardziej melodyjne, metalowe i potężne.

Blood, Tears, Dust rozpoczyna się elektronicznym motywem przypominającym jakąś zwariowaną zajawkę wykorzystującą numery The Prodigy promującą legendarny w alternatywnych kręgach niemiecki kanał VIVA Zwei. Gwałtownie narastające, wyjące wręcz dźwięki połączone z gotyckimi klawiszami i oderwanym od rzeczywistości, obłędnym wokalem Scabbi składają się na kolejny mocny nabój zasilający bębenek lacunowskiego rewolweru. Downfall charakteryzuje ciężki ale odrobinę symfoniczny, taki trochę filmowy klimat przywodzący na myśl początkowe dokonania Lacuny. Pierwsze skrzypce gra tutaj Cristina. Potężna ballada z świetną solówką autorstwa Mylesa Kennedy’ego z zespołu Alter Bridge, ostatnio współpracującego także z Slashem. Drugą bardzo mocną balladą na Delirium jest My Demons, która z kolei jest bardziej gotycka, przynajmniej z początku.

Ponury, wyśpiewany przez „niby” dziecięcy chór wierszyk rozpoczyna utwór Take Me Home. Kompozycję charakteryzuje świetny, pociągający, śpiewany przez Scabbię refren. Początek You Love Me ‘Cause I Hate You a la Katatonia z np. July przeradza się w kolejny złowieszczo brzmiący, trochę walcowaty pod względem tempa utwór. Scabbia osiąga tutaj niższe rejestry wokalne, co dodatkowo podkręca atmosferę grozy spowijającą cały numer. Podobna jest Claustrophobia, która z całego zestawu zaproponowanego przez Lacunę przypadła mi do gustu najmniej. Będąca przedostatnim utworem, brzmi trochę bardziej jak zapchajdziura, mimo, że po solówce ma całkiem fajną gitarowo – klawiszową instrumentalną wariację. Ultima Ratio uwodzi orientalnym motywem przewijającym się gdzieś w tle szalejących bębnów. Nagranie kojarzy mi się momentami z brzmieniem Unsun na Clinic for Dolls, zaś początek numeru po raz kolejny przywodzi mi na myśl The Prodigy.

Promujące nowy album Lacuny singlowe The House of Shame, Delirium i opublikowane tuż przed premierą Ghost In the Mist faktycznie są zwiastunem dobrego albumu. Ba! Bardzo dobrego! Jest ciężko, mrocznie, gitarowo, psychodelicznie i chwytliwie. Jest moc, jakiej nie było przez co najmniej dekadę. Brutalnie brzmiąca gitara kieruje brzmienie Lacuny w stronę agresywnego industrial i nu metalu, czasami  nawet metalcore’u. Growle Andrei dorzucają kolejną porcję węgla do pieca. Jednak czymże byłaby Lacuna Coil bez głosu Cristiny Scabbi? Podwójny wokal to najbardziej charakterystyczny element muzyki tego zespołu. Jej głos w całym tym projekcie sprawia, że płyta jest czymś więcej niż zwykłym napierdalaniem w gitarę, perkusję i bębny podkręconym przeraźliwym rykiem wokalisty. Po jednej stronie jest Andrea i całe metalowe tsunami, po drugiej czarująca, tworząca dodatkową głębię dla całości Scabbia i nadająca klimatu, obłędna, zimna, pachnąca momentami orientem elektronika. Delirium to zupełnie nowy start w historii Lacuny Coil. To takie Karmacode 10 lat później. Będzie to dla zespołu ciężka poprzeczka do przebicia w przyszłości. Nie zdziwi mnie, jeśli kolejny album ponownie pójdzie w rejony średniactwa.


9 uwag do wpisu “Lacuna Coil – Delirium (2016)

  1. Wierszyk w „Take Me Home” został wyśpiewany nie przez diecięcy chór, tylko przez Scabbię i Ferro. Cristina wspominała o tym w wywiadzie dla „Metal Hamera”

    Polubienie

  2. Osobiście jestem oczarowana nowym albumem Lacuny. Z zespołem znam się od około 2005 roku i dotychczas moją ulubioną płytą zawsze była „Unleashed Memories” (po tylu latach nadal jestem dziko zakochana w „Cold Heritage”), „Delirium” to pierwszy od długiego czasu powiew świeżości w zespole. Co mnie urzeka w tym albumie to sięgnięcie do korzeni, odkurzenie starego klimatu, porzucenie amerykańskiego, płaskiego brzmienia na rzecz surowej, przepełnionej pasją muzyki. Zespół jeszcze nigdy nie brzmiał tak ciężko, a połączenie Andreii i Cristiny dawno mnie tak nie zachwycało. Surowość i elegancja, mrok i tajemnica, ciemność i światło – moja stara, ukochana Lacuna.
    Fajne jest to, że zespół znalazł balans pomiędzy przebojowością (jak zauważyłeś tytułowe „Delirium” jest chwytliwe i ciężko je wyrzucić z głowy po przesłuchaniu, tak samo „Broken Things” czy „Blood, tears, dust”) i zachowaniem odpowiednio mrocznego klimatu albumu. Ciężkie, naprawdę kapitalne solówki („Ultima ratio” <3) na "Delirium" przenoszą nas gdzieś w kosmos; naprawdę dobrze się tego wszystkiego słucha.
    Tak jak ty, miałam obawy o dalsze dokonania Lacuny. "Shallow Life" i "Dark Adrenaline", mimo swoich momentów, były zwyczajnie nudne (na tyle, że udało mi się przegapić "Broken Crown Halo" w dyskografii zespołu o.o). Jednak po usłyszeniu promującego nowy album "The House of Shame", a później "Ghost in the mist" (jeden z moich faworytów na płycie <3) z niecierpliwością czekałam na całość. Efekt jest piorunujący, acz podzielam obawy, co do kolejnego przedsięwzięcia. Do tego jednak jeszcze trochę czasu, pozostaje więc delektowanie się świetnym "Delirium" :)

    Polubione przez 1 osoba

  3. Objawienie tego roku – tak można tylko nazwać ten album ;) każde następne przesłuchanie tej płyty ciśnie słowa na usta jakiż to jest F****** dobry album!

    Polubione przez 1 osoba

Leave a Reply