Madonna – GHV2 (2001)

Madonna | GHV2 | 12 XI 2001 | ★★★★★

Cztery albumy i kilka pobocznych muzycznych projektów, które wyszły spod ręki Madonny w latach 90. wystarczyły, by na początku nowego millenium skompletować kontynuację ikonicznej składanki The Immaculate Collection z 1990 roku. 2001 rok był idealnym momentem na tego typu krążek – Madonna była po wydaniu dwóch świetnie przyjętych płyt, które po serii średnio przyjętych seksualnych skandali z początku lat 90. na powrót przywróciły jej blask, jakim lśniła zanim sprowadziła się do roli ulicznicy z foto – albumu Sex. Na fali reanimowanej pod koniec dekady popularności jesienią 2001 roku dla wytwórni Madonny nadszedł dobry czas, by zmaksymalizować czasem daleko odbiegające od oczekiwanych dochody z materiału z lat 90.

Zaangażowanie Madonny w projekt GHV2 zawsze wydawało mi się znikome i sztucznie podkoloryzowane przez wytwórnię. W związku z brakiem wkładu z jej strony Warner wpompował w reklamy krążka blisko milion funtów a w czasie jego premiery składance The Immaculate Collection zapewniono w USA wręczenie diamentowego certyfikatu za sprzedaż 10 mln egzemplarzy. Samymi reklamami i prasówkami nie udało się jednak wygenerować długofalowego efektu, jakim po dziś dzień cieszy się kolekcja przebojów z 1990 roku. Dodatkowo wydanie kompleksowego the best of Celebration w 2009 roku kompletnie pogrzebało i tak znikomą katalogową sprzedaż GHV2. Czy z perspektywy czasu można nazwać ten projekt aż tak nieudaną, wartą zapomnienia kompilacją?

Lata 90. były dla Madonny okresem ogromnej brzmieniowej i wizerunkowej (r)ewolucji. Wydana w 1992 roku Erotica mieniła się od ubranych w mroczne szaty popowo – tanecznych brzmień z mocnymi wpływami nowoczesnego house, techno, new jack swingu a nawet hip – hopu. Bedtime Stories z 1994 roku był mocno stonowaną wizerunkowo wersją swojej poprzedniczki, natomiast brzmieniowo powędrował w kierunku popu i r&b z wpływami hip – hopu, trip – hopu i elektroniki. Wydany cztery lata później Ray of Light był jedną wielką elektroniczną, mistyczną przygodą z wplecionymi elementami techno, drum’n’bassu, ambientu i muzyki klasycznej. Nowe millenium Madonna zainaugurowała krążkiem Music, na którym swoją metafizyczną inkarnację zastąpiła luźniejszą, taneczno – elektroniczną formą z wpływami country i muzyki folkowej. W latach 90. Madonna wydała więc cztery bardzo różne płyty, a bycie muzycznym i wizerunkowym kameleonem okazało się jej sposobem na przetrwanie w biznesie.

Na GHV2 od zawsze denerwował mnie bałagan w trackliście. Zamiast zachować konsekwencję w deseń  The Immaculate Collection tutaj postawiono na miszmasz. W tamtym czasie składanki często kupowane były przez osoby, które niekoniecznie były zaznajomione z kompletną dyskografią danego artysty, tylko takie, które chciały dostać w pigułce to, co w jego dorobku najlepsze. Przedstawienie chronologicznej, niezwykle barwnej ewolucji Madonny z lat 90. byłoby zdecydowanie lepszym posunięciem niż świadome postawienie na bałagan. Drugą rzeczą, która niebywale drażni mnie w tym wydawnictwie to olbrzymie nagromadzenie radiowych, edytowanych lub ocenzurowanych wersji utworów. Błąd! Skrócone Bedtime Story, Erotica czy Frozen straciły zupełnie na klimacie. Human Nature bez frazy I’m not your bitch, don’t hang your shit on me…??? Na jeden dysk można było wcisnąć 80 minut nagrań. Tutaj mimo 15 utworów wciąż zostało sporo luzu – dokładnie 11,5 minuty. W takim wypadku zabieg tak znacznego szatkowania utworów jest dla mnie trochę niezrozumiały. Cenzurowanie piosenek tylko po to, by uniknąć oznaczenia Parental Advisory? Widać wyraźnie, że Madonna zupełnie nie interesowała się tą kompilacją. 

Medialne tłumaczenie, że album jest kompilacją najlepszych przebojów w jakimś sensie wyjaśniało brak nowych utworów. Moim zdaniem jednak takie składanki wydaje się po śmierci, a nie w momencie kiedy artysta wciąż płodzi utwory, będące kolejnymi kurami znoszącymi złote, naznaczone symbolem dolara jajka. Stracić taką szansę na nowy przebój i podkręcenie sprzedaży kompilacji będąc na szczycie popularności? Durnota. Skoro brak nowych utworów, to tym bardziej Warner mógł podarować sobie zmielone dla radia wersje starych szlagierów, zwłaszcza tak ważnych dla kariery Madonny jak Erotica, Human Nature czy Frozen.

Kto decydował o wyborze utworów na kompilację? Niby Madonna. Artystka miała kierować się tym, czy jest w stanie przesłuchać dany utwór więcej niż pięć razy z rzędu. Jeżeli nie była w stanie – taki kawałek nie miał prawa wylądować na GHV2. Gdy jednak przyjrzymy się tematowi trochę bliżej widać wyraźnie, że była to marketingowa ściema, potwierdzająca jak bardzo M nie chciała wydawać wówczas tego typu płyty. Pominięte w trackliście This Used to Be My Playground, Rain, I’ll Remember czy You’ll See znalazły się na wydanej sześć lat wcześniej balladowej składance Something to Remember. Brak tych utworów na GHV2 był podyktowany czystą biznesową kalkulacją mającą na celu pozostawienie przy życiu składanki z 1995 roku. Something to Remember w tamtym okresie wciąż znajdował wielu nabywców, a finalnie sprzedał się lepiej od studyjnej Erotiki czy Bedtime Stories. Brak American Pie, który był jednym z większych hitów pierwszej połowy 2000 roku również mnie nie zaskakuje – Madonna od początku nie znosiła tej piosenki i była już wystarczająco poirytowana wepchnięciem tego utworu przez wytwórnię na europejską wersję płyty Music. Brak Nothing Really Matters też nikogo nie powinien dziwić – singiel był największą komercyjną porażką z Ray of Light, więc żaden z niego hit. To samo tyczy się Fever i Bad Girl z Erotiki, które nigdzie nie były przebojami. Śpiewkę o umieszczeniu na składance utworów, które Madonna była w stanie przesłuchać pięć razy z rzędu można więc spokojnie włożyć między bajki.

Płyta ma bardzo ciekawy booklet składający się z kolażu w którym użyto setek miniaturowych zdjęć piosenkarki z rozmaitych okresów jej kariery. W czasach kiedy płyty CD cieszyły się jeszcze dużą popularnością taki booklet prezentował się naprawdę imponująco. Ładna wkładka to jednak za mało, żeby uznać tę płytę za wartą zakupu w dzisiejszych czasach. Zastanawiam się też, dlaczego zamiast What It Feels Like for a Girl w wersji albumowej z Music nie zastąpiono tutaj kapitalnym, odpowiednio skróconym remiksem Above & Beyond użytym w teledysku do tego utworu. Byłoby to miłe uatrakcyjnienie tej płyty. A tak, albumowy What It Feels Like for a Girl, mimo, że nie jest złą kompozycją, na tle reszty szlagierów zawartych na tym krążku brzmi zdecydowanie najsłabiej.

Wielokrotnie myślałem nad tym, dlaczego temat drugiej składanki największych przebojów Madonny potraktowano tak byle jak. Cień na promocję tej płyty rzucił z pewnością konflikt Madonny z wytwórnią co do czwartego singla z albumu Music – Madonna chciała innowacyjny Impressive Instant, Warner zachowawczy Amazing. Na swoim postawiła wytwórnia. Madonnę mocno zdenerwowało też umieszczenie American Pie w standardowym programie europejskiej edycji albumu Music. Cover według niej kompletnie nie pasował do koncepcji tego krążka. Do tego dochodziły coraz słabsze wyniki założonej przez Madonnę wytwórni Maverick Records działającej pod szyldem Warnera. Sprawa w 2004 roku trafiła do sądu. Inną kwestią był fakt, że Madonna chyba nie do końca chciała wtedy wydawać krążek typu greatest hits. Nie po to wchodziła w nowy wiek z tak innowacyjną płytą jak Music żeby kilka miesięcy później robić szybką wrzutkę podsumowującą ostatnie lata jej kariery. To było dla niej wówczas mocno uwsteczniające, a ona była wtedy daleka od popadania w nostalgię. Możliwe, że dlatego postanowiła nie umieszczać na tej płycie żadnej nowej piosenki a całą promocję zostawić wyłącznie wytwórni. To pozwoliło jej spokojnie angażować się w rzeczy na które miała wtedy ochotę podczas gdy zdeterminowany Warner załatwił temat upragnionej składanki w niespełna 2 miesiące, inkasując do sejfu trochę zielonych, które tak bardzo były mu wtedy potrzebne.

Wydaje mi się, że plan na tę składankę był inny, zakładający inny tytuł i przynajmniej jeden lub dwa nowe utwory. W końcu na dysku i tak zostało miejsce na co najmniej dwa kawałki. Taki scenariusz wymagałby jednak większego zaangażowania samej Madonny. Z racji braku zainteresowania z jej strony związanego poniekąd z kręceniem przez nią na Malcie najgorszego filmowego bubla w swojej karierze – Swept Away, wytwórnia nie chcąc rezygnować z premiery kompilacji przed świętami 2001 roku uruchomiła procedurę, która wymagała niemal zerowego udziału samej Madonny w jej wydaniu. Finał był taki, że M została ukamienowana przez krytykę i publiczność za rolę w Swept Away a płyta GHV2 globalnie sprzedała się prawie pięciokrotnie słabiej, a w USA niemal ośmiokrotnie słabiej od swojej poprzedniczki podsumowującej lata 80. – The Immaculate Collection. Coś tam jednak z tych 5 milionów sprzedanych kopii na konto Warnera wpłynęło. Mogło wpłynąć więcej, ale rynkowa żywotność tej płyty w porównaniu z The Immaculate Collection od początku była niestety żadna – dzisiaj nikt, prócz fanów nie pamięta, że Madonna wydała taką kompilację. Bylejakość bijąca z tego wydawnictwa, jego średnie wyniki i koszmarna klęska realizowanego w tamtym czasie remake’u Swept Away były proroczym sygnałem dla Madonny, żeby w kolejnych latach bardziej skupiała się na projektach muzycznych, a nie na czymś, co bezsensownie pochłania jej czas i energię, a zaangażowanie w to jest wynikiem jej nie zawsze zdrowych ambicji. 


4 uwagi do wpisu “Madonna – GHV2 (2001)

    1. Mam nadzieję, że niebawem… Recenzja rodzi się w bólach, prawdopodobnie w podobnych, w jakich rodziła się cała ta płyta ;) Mały zalążek zawarłem kiedyś w recenzji singla Ghosttown :)

      Polubienie

Leave a Reply