Depeche Mode – Exciter (2001)

Depeche Mode | Exciter | 14 V 2001 | ★★★★★

Skrajne – tak w dużym skrócie można określić emocje jakie po dziś dzień w fanach Depeche Mode wzbudza wydana w 2001 roku płyta Exciter. Wielu z biegiem czasu zdążyło przekonać się do tej produkcji, spore grono po dzień dzisiejszy uważa to dokonanie za jedno z gorszych, o ile nie najgorsze w długoletniej karierze brytyjskiej formacji. Exciter pojawił się w okresie, kiedy rodziło się moje zainteresowanie muzyką. Po dziś dzień pamiętam kadry z genialnego teledysku do Freelove, który namiętnie emitowały muzyczne stacje jesienią 2001 roku. Exciter to tak naprawdę płyta, która wprowadziła mnie w historię i dokonania Depeche Mode. Do ostatecznego zapoznania się z nią, lata temu przekonał mnie dobrze wspominany singlowy materiał w postaci Freelove, Dream On, trochę mniej I Feel Loved. Moje pierwsze wrażenia po przesłuchaniu całości – mieszane uczucia, spodziewałem się czegoś lepszego, tytuł płyty to chyba jakaś ironia. Poziom ekscytacji – średni. Depeche Mode mają w swojej dyskografii o wiele więcej bardziej ekscytujących momentów, niż Exciter. Jest jednak w tej płycie coś, co nigdy nie pozwoliło mi jej skreślić od początku do końca. 

Sukces płyt Songs of Faith and Devotion i Ultra odbił swoje piętno na wszystkich członkach zespołu – Dave Gahan uzależnił się od narkotyków, co doprowadziło go do próby samobójczej, Martin Gore walczył z atakami paniki i uzależnieniem od alkoholu, Andy Fletcher przeszedł załamanie nerwowe, a Alan Wilder musiał poddać się operacji nerek. W 1995 roku opuścił grupę, uzasadniając swoją decyzję ogólnym niezadowoleniem z pracy w zespole i wewnętrznymi konfliktami. Napięcie w zespole rosło i nic nie wskazywało na to, że po Ultra nagrają jeszcze razem kolejną płytę. Mimo tego, w 1999 roku Martin podjął mozolne próby pisania utworów na nowy album. Dopadł go wówczas ogromny kryzys twórczy, w związku z czym poprosił o pomoc inżynierów Garetha Jonesa i Paula Freegarda. Z ich współpracy powstały nagrania znacznie łagodniejsze niż na poprzednich płytach Depeche Mode. W końcu doszło do spotkania wszystkich członków zespołu. Wszyscy byli wówczas w punkcie zero. Muzycy zaprosili do współpracy brytyjskiego producenta Marka Bella, znanego z współpracy z Björk. Miał on nadać ich muzyce nowy kierunek, poniekąd zrywający z wizerunkiem i brzmieniem znanym z dwóch poprzednich płyt. W połowie 2000 roku rozpoczęły się sesje nagraniowe. Dla wszystkich członków zespołu prace nad nowym projektem okazały się swego rodzaju przełomem. Okazało się, że nadal potrafią pracować razem.

Za sprawą Marka Bella i okoliczności, które wtedy na to pozwoliły, zespół skręcił w stronę ambitniejszej elektroniki, ciągle jednak rozumianej jako synth – pop. Dla wielu fanów, ten radykalny skręt w łagodniejsze, bardziej refleksyjne klimaty okazał się jednak nie do zaakceptowania. Na płycie dominują elektroniczne brzmienia. Znakiem rozpoznawczym tej produkcji jest świetnie zagrany, głęboki, wyraźnie brzmiący bas. Mimo bardzo spójnego muzycznego tła, płyta po głębszym wsłuchaniu przybiera jednak na różnorodności. Są na niej niestety momenty, które ciężko przejść bez solidnego ziewnięcia. Można znaleźć tutaj spokojne, wzbogacone przestrzennym, lekko podchrypniętym wokalem Shine, kojące, synth – popowe Freelove, balladowe When the Body Speaks czy I Am You, klubowe I Feel Loved, akustyczne, wspomagane automatem perkusyjnym Dream On, liźnięte bluesem, nonszalanckie The Sweetest Condition czy Goodnight Lovers – kołysankę zamykającą płytę. Jest tutaj także trochę ambientowych wypełniaczy, spowalniających płytę do granic senności tj. Easy Tiger, Lovetheme czy Comatose. Moim ulubionym numerem z tej płyty jest Freelove. O wiele bardziej wolę jednak singlową wersję tego utworu tj. Flood Mix, który ma ten charakterystyczny, pociągający flow. Snujący się leniwie w tle syntezator i stylowe, fajnie podkreślone uderzenia gitary tworzą z tego numeru naprawdę elegancki, synth – popowy numer z wysokiej półki. Albumowa, dłuższa wersja zawsze wydawała mi się bardziej spłaszczona, atmosferyczna i nudnawa.

Prawdziwym zaskoczeniem w całej palecie rozmytych dźwięków, którą jest Exciter jest The Dead of Night. Dave śpiewa tutaj o zombie room, czyli o pokoju w klubach, w którym ludzie zażywają narkotyki, zabawiają się z panienkami – We are the dead of night / We’re in the zombie room / We’re twilight’s parasites / With self – inflicted wounds – samookaleczanie, o którym mowa, to utrata swojej osobowości. Człowiek brnie w coś, co nie istnieje. Gdy następnego dnia spotkasz kogoś stamtąd na ulicy, nikt Cię nie rozpozna, ani nie będzie pamiętał Twojego imienia. A Ty nadal będziesz sam i wrócisz po szczęście do pokoju upiorów. Ten numer to echo narkotykowych czasów w zespole. Echo objawia się nie tylko w tekście, ale i w brzmieniu, które celowo jest najbardziej zbliżone do czegoś pomiędzy Songs of Faith and Devotion a Ultra. Wyjąco – drapiąca, industrialna gitara i przesterowane, elektroniczne brzmienia plasują ten numer w absolutnej opozycji do pozostałych kompozycji znajdujących się na płycie.

Exciter to moment chillu w karierze członków Depeche Mode, po latach intensywnego bycia na krawędzi, życia charakterystycznego dla gwiazd rocka – mieszanki narkotyków, seksu, alkoholu i rock’n’rolla. W momencie kiedy powstawał Exciter wszyscy członkowie formacji mieli swoje rodziny, byli po przejściach. To był dobry czas, żeby zwolnić tempo. Nie był to jednak krążek, nad którym faktycznie pracowali razem od początku do końca. Gahan w jednym z późniejszych wywiadów przyznał, że Gdy pracowaliśmy nad płytą Exciter, zastanawiałem się, dlaczego Martin nie nagra po prostu płyty solowej. Nie miałem właściwie żadnego wkładu w ten album. Również Gore i Fletcher po latach wypowiadali się z dużą rezerwą o tym albumie, a utwory z niego konsekwentnie były pomijane na późniejszych koncertach grupy. Fletcher stwierdził, że Exciter, to punkt, od którego ich współpraca na powrót zaczęła układać się coraz lepiej. Gahan poszedł dalej, nazywając Exciter wręcz płytą Marka Bella. Dużo w tym prawdy, ponieważ w warunkach niemocy twórczej, niedopowiedzeń i odradzających się na nowo relacji między członkami grupy, Bell mógł spokojnie namalować swoje oderwane od rzeczywistości, elektroniczne pejzaże, które tak bardzo po dzień dzisiejszy wyróżniają Exciter na tle pozostałych dokonań Depeche Mode.

Exciter jest płytą będącą swego rodzaju poskromieniem Depeszy. Wycofuje ich do punktu zero, wycisza, oczyszcza każdego z osobna, resetuje, pozwala przetrwać, pozbierać myśli, by ponownie móc zacząć grać razem na nowo. Interludium przybierające postać oderwania od dotychczasowej, depeszowskiej rzeczywistości pomiędzy albumem Ultra a Playing the Angel. Stąd dystans, który mają do niej wszyscy członkowie zespołu. Całościowo jest to album, dobry dla kogoś, kto naprawdę chce się zrelaksować. Exciter zyskuje włączony późnym wieczorem, po ciężkim dniu czy w trakcie samotnej, nocnej jazdy samochodem. Wtedy potrafi zadziałać kojąco, a soczyste, stylowe, synth – popowo – elektroniczne brzmienia pozwalają się wyluzować i prawdziwie odprężyć. Nie jest to jednak absolutnie płyta na każdy moment. Włączona w nieodpowiedniej chwili może nieźle rozczarować i znudzić, zwłaszcza osoby zaznajomione z pozostałą twórczością brytyjskiej formacji. Można ją potraktować jako kolejny punkt zwrotny w karierze Depeche Mode. I choćby z tego względu, jest to album niedoskonały, niestandardowy, mało depeszowski, ale w pewnym stopniu wart uwagi.


8 uwag do wpisu “Depeche Mode – Exciter (2001)

  1. Bardzo wyważona recenzja – mam też dziwny sentyment do tej płyty, więc z wieloma stwierdzeniami bardzo się zgadzam. Dobrze się Pana czyta. Można spodziewać się recenzji innych płyt DM? Tak w oczekiwaniu na nadchodzącą… :)

    Polubione przez 1 osoba

    1. Dziękuję :) Tak, jak najbardziej, mam w planie kilka recenzji innych albumów DM. Zacząłem od płyty Exciter, ponieważ to ta płyta wprowadziła mnie w ich dyskografię :) O DM pisałem też w artykule Top of the 80’s: Synthpop, a dokładniej o singlu Stripped :)

      Polubienie

  2. Dla mnie Exciter to jedna z najsłabszych płyt DM. Kompletnie mnie nie przekonuje. Jest nagrana bez weny i męczy. Jedynie Free Love, Dead of Night ujdą. Złapałem się na tym, że wolę od niej A broken frame, która ponoć jest najgorszą płytą Depeszy.

    Polubienie

    1. Nigdy nie zrozumiem czemu A Broken Frame jest uważana za najgorszy album DM. To Speak & Spell jest płytą w klimacie disco nie przypominająca w żadnym stopniu każdej innej tego zespołu, czy Contruction Time Again odarta z Get The Ballance Right plasuje się znacznie gorzej. Na ABF jest ten niepokój, klimacik od pierwszego uwtoru. BTW – bardzo dobra recenzja. I zgadzam sie z autorem, Exciter nie jest płytą złą – jest po prostu płytą nie na każdą chwilę. Ale wieczorami potrafi zdziałać cuda. To typowy, nocny album którego słucha się wracając z trasy do dzieci, siedząc przy kominku, czytając książkę. Relaksuje, jest muzyka tła.

      Polubienie

Leave a Reply