Depeche Mode – Spirit (2017)

DM SPIRIT
Depeche Mode | Spirit | 17 III 2017 | ★★★★

Niewiele jest legendarnych, nowofalowych zespołów lat 80., które z powodzeniem wydają płyty do dzisiaj. U2 przesunęli premierę swojej studyjnej „czternastki”, Songs of Experience do bliżej nieokreślonego terminu z powodu wyborów prezydenckich w USA, których wynik okazał się nie taki jak powinien. Rzeczywistość po tym wydarzeniu nigdy nie będzie już taka sama, więc materiał „zbawców świata” nagrany w 2016 roku nieco się zdezaktualizował. Nie wiadomo ile zajmie faszerowanie go anty – Trumpowymi minami. Oby zdążyli, bo kto inny uchroni świat od zguby? Przecież nie Depeche Mode, którzy od dosłowności mimo wszystko w swoich nagraniach wolą używać metafor – tylko kto dzisiaj ma czas zastanawiać się nad uniwersalnymi przenośniami i hasłami? Na pewno nie członkowie U2. Duran Duran swoją „czternastkę”, Paper Gods wydali w 2015 roku – postawili na świeżość. Nie można powiedzieć, że schrzanili tę płytę, ale nie wiem kto oprócz fanów przeszedł z zainteresowaniem obok tego dokonania. Reszta starej gwardii przeszła na emeryturę albo odcina kupony mieląc na koncertach stare szlagiery. Jak w tej mgławicy blednących gwiazd lat 80. odnajduje się dzisiaj Depeche Mode?

Przyznam szczerze, że dwie ostatnie płyty Depeszy –  Sounds of the Universe i Delta Machine nie były dla mnie łatwe do przełknięcia. Do szumnych zapowiedzi związanych z albumem Spirit podchodziłem z dużą dozą rezerwy, jednocześnie wciąż traktując ten krążek jako zdecydowanie bardziej wart oczekiwania niż np. płyta U2. O ile U2 nie potrafię już traktować jak poważnej formacji, tak Depeche Mode nieustannie pozostaje dla mnie zespołem, na którego płytę po prostu się czeka. Where’s the Revolution – singiel zapowiadający nowe wydawnictwo nie wywołał we mnie jednak ekstremalnej euforii. Skalę odczuć z nim związanych mogę zaliczyć do poziomu umiarkowanego. Niezły, mimo politycznej etykiety, nadal dość ostrożnie brzmiący numer. Nie zmienia to faktu, że na koncercie ma szansę stać się prawdziwym hymnem.

Spirit to płyta tylko pozornie nie mająca charakteru dramatu politycznego. Mimo rozmaitych dwuznaczności, Dave Gahan nazywa ją płytą o człowieczeństwie. Nawet jeżeli nie jest to do końca prawda, maskowanie politycznego charakteru Spirit jest wyrazem zdrowego rozsądku, który stawia zespół w opozycji do eskalacji złości wynikającej z politycznych wyborów Ameryki. Ot taka „depeszowska elegancja” albo też wynik pewnej analizy, która pokazała, że lepiej unikać skrajności na rzecz pójścia w uniwersalność. Może po części być to także wynik dorastania członków formacji w komunalnych osiedlach dystryktu Basildon. Depeszowski socjalizm wybrzmiewał w krytykującym międzynarodowe korporacje Everything Counts, wybrzmiewa i teraz w Poorman. Wizją atomowej zagłady owiany był niegdyś Two Minutes Warning, spowita została nią teraz kompozycja Eternal.

Temat zwodniczych przywódców otumaniających ludzi poniekąd porusza The Worst Crime, So Much Love można zinterpretować jako opowieść o przywódcach zachłyśniętych władzą, ignorujących prawdziwe społeczne problemy, zaś w Fail pojawia się temat upadku pewnych standardów i wartości. Spirit to jedna wielka liryczna retrospekcja i przegląd kwestii poruszanych przez Depeszy w latach 80. Kwestii, które w mniejszym lub większym stopniu zawsze będą społecznymi bolączkami. By zmienić postać rzeczy potrzeba chyba „uniwersalnej rewolucji” polegającej na wsłuchaniu się w głos własnego serca o której była mowa w And Then… Po ponad 30 latach Depesze w singlowym Where’s the Revolution sprawiają wrażenie, jakby pytali właśnie o tę rewolucję.

Muzycznie – thriller, jakiego mi brakowało. Czuć nową producencką krew w postaci Jamesa Forda znanego z współpracy z Klaxons, Arctic Monkeys czy Mumford & Sons. Płytę mogę opisać jako różnorodną, fabryczną, syntetyczną, dudniącą, pełną niepokoju. Charakterystyczne jest zerkanie w elektronikę końcówki lat 70. i początku 80. – szczególnie w dźwięki a la Kraftwerk – w industrialnym Poorman czy zadzierzystym, synth – popowym So Much Love. Magnetyczny Cover Me to absolutny highlight tego albumu. Instrumentalna, techniczna końcówka, elektryzujące pociągnięcia strun gitary i cieniowanie całości szumiącym złowrogo syntezatorem dają piorunujący efekt.

You Move momentami budzi skojarzenia z ciężkim, mocno nabasowanym r’n’b. Porywający od początku do końca, naprawdę zmysłowy numer. Bluesowa gitara w rockowym Going Backwards czy ślamazarnym Poison Heart przywodzi mi z kolei na myśl najlepsze momenty The Pale Emperor Marilyna Mansona. Nonszalancja w ciekawym wydaniu. W przypadku Depeche Mode rozmyte gitary są fajnie podkręcone przez takie trochę retro – syntetyczne dźwięki. Kompletnie nie przekonuje mnie rozwlekły The Worst Crime oraz zaśpiewany przez Gore’a Eternal. Mam też problem z końcówką albumu – kompozycją Fail. Wokal Gore’a zdecydowanie mi tu nie leży, mimo, że nagranie pasuje idealnie na zamknięcie płyty. O wiele bardziej podoba mi się No More (This Is The Last Time) łączący w sobie niski wokal Gahana, mocny bas i syntetyczny, migoczący syntezator.

Albumem Spirit członkowie Depeche Mode umocnili swoją strategiczną, poniekąd trochę nadszarpniętą przez ostatnie płyty pozycję na rynku. Nie są w natarciu, ale przez parę dobrych lat raczej na pewno nie zostaną zepchnięci do defensywy. Popularność, jaką cieszą się bilety na rozpoczynającą się z początkiem maja trasę koncertową Global Spirit Tour mówi sama za siebie. Wdając się w polityczną retorykę, można powiedzieć, że mało kto ma tak twardy elektorat jak Depeche Mode. W trakcie 37 lat na scenie premiery ich płyt bywały niczym eksplozja supernovej. Jak inaczej można nazwać kultowe Black Celebration, Violator czy Songs of Faith and Devotion? Mają na koncie także gorsze chwile – zawirowania personalne, życiowe, albumy słabsze będące wyrazem kryzysu twórczego bądź pewnego muzycznego zagubienia. Mimo tych potknięć, fani wciąż chętnie sięgają po ich nowe nagrania a każdy ich singiel, płyta czy trasa koncertowa są medialnym, szeroko omawianym wydarzeniem. Krążek Spirit nie jest ich najlepszą płytą – albumy ikoniczne Depesze nagrali już lata temu. Jest to jednak solidna produkcja. Możliwe, że dla sporego grona fanów może okazać się nawet najlepszą od czasów Songs of Faith and Devotion. Łączy w sobie narrację lat 80., współczesne, bardziej stonowane muzycznie wcielenie z bardziej klasycznymi, syntetycznymi odwołującymi się również do początków zespołu brzmieniami. W mgławicy pokrewnych zespołowi, gasnących gwiazd z lat 80. Depeche Mode wciąż świeci najjaśniej i grzeje zdecydowanie najmocniej – oby jak najdłużej.


2 uwagi do wpisu “Depeche Mode – Spirit (2017)

  1. Recenzja bardzo zbliżona do moich odczuć. Być może jako fan zespołu polecę za daleko.. Moim zdaniem ten album jest jednym z najlepszych w twórczości depeszy. Z każdym przesłuchaniem stawiam coraz bliżej ich kultowych dokonań. Pozdrawiam. Ps. No more ( This is the last time) – bardzo chciałbym zobaczyć klip do tego. To powinien być drugi (i nie ostatni) singiel do tej płyty.

    Polubienie

Leave a Reply