The Carters – Everything Is Love (2018)

everythingislove
The Carters | Everything Is Love | 16 VI 2018 | ★★★★★

Kolejny odcinek telenoweli z udziałem Beyoncé i Jay’a-Z pojawił się niedawno w sieci. Dwójka opanowała do perfekcji umiejętność publicznego manewrowania prywatnymi problemami tak, by zarobić na tym niemałe miliony. Wszystko wskazuje na to, że wraz z premierą małżeńskiego albumu Everything Is Love serial dobiega jednak końca. Wreszcie!

Jak lubię Beyoncé, tak muszę przyznać, że mam już dość jej samouwielbieńczych peanów i kolejnych muzycznych tworów mielących temat jej związku w którym wydarzyło się tyle, że materiału starczyłoby spokojnie na 200-odcinkowy, pełen dramatycznych zwrotów akcji tasiemiec. Tasiemiec, w którym oczywiście wszystko kończy się dobrze, miłość zwycięża, a gorzkie żale, bóle i pretensje wylane na albumach Lemonade i 4:44 idą w głębokie zapomnienie. Kasa na koncie się zgadza, więc jak ta cała kabała mogłaby zakończyć się inaczej?

Beyoncé i Jay-Z wielokrotnie współpracowali ze sobą wcześniej. Ciężko zapomnieć single takie jak 03 Bonnie & Clyde, Crazy In Love, Déjà Vu czy Drunk In Love. Do kolekcji małżeńskich duetów-sukcesów z pewnością będzie można dołączyć także Apeshit – jedyny, chwytliwy numer z Everything Is Love. Pozostałe nagrania nie mają w sobie żadnych faktorów mogących wywindować je do rangi przebojów. Jaki z tego wniosek? Carterowie nagrali ten krążek wyłącznie dla siebie. Są do tego stopnia przekonani o swojej zajebistości, że nie potrzebują do szczęścia kolejnych hitów. Przynajmniej na razie. Ponad wszystko uskrzydla ich „miłość”. Nie jest to jednak miłość, jaką wszyscy sobie wyobrażamy. Jest to miłość stricte według nich. Miłość do samych siebie, obłęd na punkcie posiadanego bogactwa, sławy i bycia niezależnym od czegokolwiek i kogokolwiek. Wpływy liczone są w co drugim kawałku, począwszy od Boss, przez Nice po absolutny hymn na swoją cześć Black Effect. Pomiędzy tę wyliczankę wkomponowano banialuki na temat przyjaciół w Friends czy niby sentymentalną podróż do rodzinnych stron w 713. Tak naprawdę Carterów uskrzydla przekonanie o własnej boskości, a za mniej egocentrycznymi numerami stoi nic innego, jak nabyte przez ostatnie lata cwaniactwo.

Od dłuższego czasu wyraźnie widać, że Pani Carter ma gdzieś listy przebojów o czym świadczy jej skręt w hip-hopowe, soulowe, czarne brzmienia. Nie muszę pytać, czy słyszałeś o nas. – komunikuje Beyoncé w numerze Heard About Us, dodając po chwili – Wiem, że wiesz o nas wszystko. W Nice gwiazda tłumaczy, że gdyby obchodziło ją ile osób słucha jej nagrań w streamingu, to wydałaby Lemonade na Spotify (krążek po dzień dzisiejszy nie jest dostępny na tej platformie). Z kolei Jay-Z w Apeshit zaznacza, że powiedział „nie” występowi na Super Bowl i to oni potrzebują do szczęścia jego osoby, a nie on ich.

Na albumie dominują powolnie snujące się trapowo – hip hopowe, soulowe melodie. W Apeshit, podobnie jak w większości utworów, Beyoncé postanowiła zminimalizować partie śpiewu na rzecz rapu. I trzeba przyznać, że strzeliła w dychę. Poczucia rytmu i doskonałej dykcji wielu artystów z branży może jej tylko pozazdrościć. Apeshit stworzono przy współudziale trio Migos i Pharrella Williamsa. Nie sądziłem, że spod ręki Williamsa będzie w stanie wyjść jeszcze coś, co mnie naprawdę zaskoczy. Apeshit jest naprawdę dużą niespodzianką. Przed nakręconym w Luwrze teledyskiem mogą schować się wszystkie aktualne klipy koleżanek Bey z branży.

W nagraniach nie brakuje zapożyczeń z innych kompozycji. W Black Effect wkomponowano elementy z kawałka Broken Strings z 1973 roku, autorstwa japońskiej grupy grającej psychodelicznego rocka – Flower Travellin’ Band. Klimatami retro mocno emanuje zamykające płytę Lovehappy. Wszystko dzięki samplowi zapożyczonemu z You Make My Life a Sunny Day amerykańskiego duetu Eddie & Ernie, popularnego w latach 60. W drugiej części utworu można z kolei usłyszeć sample z Victory Is Certain Billa Laswella. 713 urozmaicono samplami z hitu Dr. Dre Still D.R.E. z 1999 roku. Żeby było ciekawiej, fragmenty nagrania zapożyczone z numeru Dr. Dre napisał w latach 90. sam Jay-Z.

Krążek jest zdecydowanie zdominowany przez Beyoncé. Czyżby podobnie było w małżeństwie Carterów? Momentami odnoszę wrażenie, że jest to brzmieniowa kontynuacja albumu Lemonade, na którym współczesne dźwięki mieszały się z retro-samplami a przebojowe melodie zastąpione zostały soulowymi, bardzo oszczędnymi numerami. Na Everything Is Love to pani Carter zaskakuje perfekcyjnym frazowaniem, rapem, uwodzi i pudruje rzeczywistość tam gdzie emocje mają grać pierwsze skrzypce. Jay-Z to taki dodatek urozmaicający całe wydawnictwo, odkupiający w ten sposób własne winy na rzecz Beyoncé, która wspaniałomyślnie wybaczając mu zdrady wyśpiewuje ody do miłości, łechcąc przy okazji swoje feministyczne ego.

Carterowie nie dokonali żadnego brzmieniowego przełomu, ale trzymają rękę na pulsie, nie pozostając w tyle z muzycznymi nowinkami. Niestety wcisnęli na ten krążek całkiem sporo niezapamiętywalnych numerów. Gdyby śpiewali po chińsku lub w inny sposób uniemożliwiający zrozumienie ich cwaniackiego bełkotu płyta zrobiłaby na mnie o wiele większe wrażenie. Carterowie naprawdę sprawiają wrażenie, jakby odlatywali myślami z tego świata. Na ten moment odczuwają jednak potrzebę zaznaczenia swojej pozycji w muzycznym biznesie w postaci takiej, a nie innej płyty. I po prostu to robią, mając w głębokim poważaniu to, co pomyślą sobie o tym ludzie.


3 uwagi do wpisu “The Carters – Everything Is Love (2018)

Leave a Reply