Lacuna Coil – Black Anima (2019)

Lacuna Coil | Black Anima | 11 X 2019 | ★★★★

Wydany 3 lata temu album Delirium przywrócił mi wiarę w Lacunę Coil. Po latach grzęźnięcia w pop – rockowych szponach sprasowanego, zamerykanizowanego brzmienia, zespół niespodziewanie zawrócił w mroczne, postawione na gitarowych riffach klimaty, będące echem płyt z pierwszej dekady działalności formacji. Delirium okazało się być płytą melodyjną, potężną i ciężką, łączącą w sobie metalowe zacięcie i całą paletę elektronicznych, paranoicznych, nowoczesnych dźwięków. Materiał wypełniający dziewiąty krążek kapeli miał utrzymać muzyczny kierunek uzyskany na poprzedniej płycie. Miało być ciężko, agresywnie, bez ballad i łagodnych skrętów w ramy pop – rocka. Udało się?

Black Anima to my wszyscy. To ja, to Ty, to wszystko co ukrywamy i zawzięcie eksponujemy w świecie, który jest na wpół uśpiony. To zamglone zwierciadło, w którego głąb zaglądamy, szukając prawdy. To wyrzeczenia i ból, przeszłość i przyszłość… Ludzkie istoty w swojej wspaniałości z niepokojącej ambiwalencji. Jądro ciemności, które to wszystko równoważy… Tak jak światło nigdy nie istniałoby bez mroku. – tak kilka miesięcy temu nowy album Lacuny zapowiadała Cristina Scabbia. Trzeba przyznać, że cały projekt zaanonsowała w nad wyraz majestatyczny i obrazowy sposób, zapowiadając płytę ciemniejszą niż najgłębsze piekielne otchłanie. W równie cmentarnym i jednocześnie agresywnym stylu utrzymano pierwszą zapowiedź krążka – singiel Layers of Time. Mogłoby się wydawać, że nie można już bardziej pogrążyć się w mroku. Tymczasem werterowskiego i brudnego klimatu nie można było odmówić także drugiemu promującemu zestaw utworowi – melodyjnemu Reckless.

Kiedy jednak słucham całej Animy, mam wrażenie, że Scabbia i spółka niestety mocno zagalopowali się w swoich zapowiedziach. Faktem jest, że stworzyli album ciężki. Czy taki niezwykły, jak wynika z tych wszystkich opowieści? Nie powiedziałbym. Lacuna ma nazbyt wydumane postrzeganie swojego nowego materiału. Niestety tym razem jest to objaw nie postępu a utknięcia w kolejnej ślepej uliczce. W nowych nagraniach czuć niebywałą tęsknotę za czasami Broken Crown Halo czy Dark Arenaline. Ci, którzy ponownie uwierzyli w Lacunę słuchając Delirium są mamieni spowijającym projekt mrokiem i agresywnym, gitarowym kursem. Nie da się ukryć, że Animie nie brakuje gitarowych riffów ani ryku Andrei. Tej płycie brakuje jednak klimatu. Klimat zamiast zostać wykreowany w warstwie brzmieniowo – wokalnej został przez Włochów bardziej opowiedziany w prasówkach i rozmaitych wywiadach oraz zwizualizowany w wabiących oko promocyjnych sesjach zdjęciowych. 

Wokal Scabbi – główny kreator emocji i atmosfery w nagraniach Lacuny, w większości nagrań zupełnie ginie w całej artylerii dźwięków, zwłaszcza w refrenach. Scabbia przekrzykuje się z Ferro w składance wypracowanych przez lata patentów znanych z najsłabszych płyt grupy. Do tego worka można wrzucić wszystkie nagrania aspirujące do roli albumowych koni pociągowych – agresywne Sword of Anger, ociekające przesadnym patosem Apocalypse, epickie i buńczuczne ale dość rozwleczone, opatrzone latynoskimi zaśpiewami Veneficium, rytmiczne, tour-de-force Save Me czy aspirujące do miana najcięższego utworu na płycie Under the Surface. Gigantyczny konglomerat wyjących, dźwiękowo – wokalnych, wtórnych kombinacji od których można ogłuchnąć. Jeżeli tak mają wyglądać najmroczniejsze zakamarki ludzkiej duszy, to ja p******. Nieśmiało wskrzeszone na Delirium szczątki magii Lacuny wyprasowano tutaj maksymalnie jak to było możliwe. Jeżeli jednak ktoś lubi takie napierdalanie – może w ciemno odpalić tę płytę.

Na tle wspomnianych utworów prawdziwą oazą jest pełen niepokojących dźwięków, utrzymany w specyficznym, ostrzegawczym tonie, oszczędny w całej swojej strukturze prolog Anima Negra. Przekonuje mnie także utrzymane w szybszym tempie, gniewne, przepełnione frustracją, liźnięte przebijającymi się gdzieniegdzie klawiszami oraz urozmaicone mówiono – krzyczaną wstawką Scabbii i gitarową solówką Now Or Never. Bardzo dobrze wypada miks mrocznej elektroniki a la Katatonia czy Nine Inch Nails z ciężkimi brzmieniami w The End Is All I Can See. Zaskakującą niespodzianką jest zamykający płytę utwór tytułowy. Świetnie zbudowano w nim atmosferę grozy, postępującą w rytm rozwijających się elektronicznych i tępych dźwięków fortepianu. Growle Andrei bardzo dobrze kontrastują z odlatującym gdzieś w dal wokalem Scabbii. Nie można było z całości zrobić takiego horror story? 

Black Anima nie jest płytą jakiej oczekiwałem po Delirium. Jest dobry koncept oraz brzmieniowy i tekstowy kurs – w teorii. Wykonanie całości w praktyce – średnie, do bólu powtarzalne i zlewające się w cóż… jedną wielką bylejakość. Kiedy w drganie nie zostają wprawione wszystkie możliwe instrumenty, są tutaj dobre momenty. Zespół jednak bardziej cofa się między album Broken Crown Halo i Delirium, niż idzie do przodu. Tematyka albumu jest idealna do odmalowania w rozmaitych, niekoniecznie tak atakujących słuchacza z każdej strony dźwiękach. Animie brakuje dawki prawdziwej czarnej magii, dozy grozy, tajemniczości, obłędnego uroku, paranoicznych obsesji kryjących się w najciemniejszych zakamarkach ludzkiej duszy. Jest za to odziany w czarne sz(m)aty harmider zagłuszający wszystko nad czym człowiek teoretycznie mógłby się przy tej płycie zastanowić. Jeżeli ktoś lubi przedzierać się przez takie spiętrzenie hałasu – Black Anima będzie dla niego idealna.


Połącz się z nami! ★★★ instagram.com/krytycznie.muzycznie ★★★ facebook.com/krytycznie.muzycznie ★★★



2 uwagi do wpisu “Lacuna Coil – Black Anima (2019)

Leave a Reply