Kylie Minogue – DISCO: Guest List Edition (2021)

Kylie Minogue | DISCO: Guest List Edition | 12 XI 2021 | ★★★★

Podobno najlepsze albumy rodzą się w przydomowych studiach nagraniowych. Artyści nie odczuwają wtedy presji czasu, nie muszą dostosowywać się do napiętego grafiku i nie muszą liczyć kosztów, które pączkują wraz z każdym kolejnym dniem nagraniowym. W zamian swobodnie i komfortowo mogą sączyć i miksować swoje twórcze soki. W takich warunkach, w czasie ubiegłorocznej kwarantanny, nad nagraniami na swój piętnasty krążek długogrający pracowała Kylie Minogue. Owoce ówczesnych sesji nagraniowych gwiazda z powodzeniem ujawnia światu już od ponad roku – począwszy od głównego singla Say Something, przez standardową i rozszerzoną wersję albumu DISCO po jego najnowszą, najbardziej rozbudowaną i zaskakująco intensywnie promowaną wersję opatrzoną dodatkowym tytułem Guest List Edition.

2020 rok zapisał się na kartach historii muzyki popularnej jako ten, w którym nastąpiło prawdziwe odrodzenie złotej ery disco. Nie jest tajemnicą, że Kylie Minogue w swojej karierze wielokrotnie sięgała po inspirację do ery blichtru, neonów i zadymionych, wypełnionych po brzegi dyskotek. Wystarczy odpalić sobie krążki takie jak Light Years, Fever czy Aphrodite. Australijka nie byłaby więc sobą, gdyby nie wzięła udziału w kolejnym disco revivalu. Wydawać by się mogło, że nie może mieć już w tym temacie więcej do powiedzenia, tymczasem album DISCO zaskoczył fanów gwiazdy niebywale wdzięcznym, spójnym i przekonującym odwzorowaniem muzycznego krajobrazu środka lat 70. Piętnasty longplay gwiazdy zabrał słuchaczy w nostalgiczną podróż kilka dekad wstecz, do jednego z modniejszych klubów w których na kartach popkultury zapisywała się historia gatunku, który trwale wciągnął kicz na salony mainstreamu.

Słuchając pierwszy raz DISCO miałem wrażenie, że w swojej ponownej eksploracji tego gatunku Kylie trochę rozmieniła się na drobne. Na krążku brakowało mi kilku prawdziwych mainstreamowych przebojów, które w swoim czasie pociągnęły w górę albumy takie jak Light Years czy Fever. Później jednak zrozumiałem, że tym razem Kylie chodziło nie o komercyjny performance wygenerowany przez dwa czy trzy single, lecz o bardziej konsystentne przywołanie ducha czasów w którym disco lśniło swoim najjaśnijeszym blaskiem. DISCO jest bardzo silnie namaszczonym przez nią projektem, na jaki wcześniej z różnych względów chyba nie mogła sobie pozwolić. Kylie postanowiła wygrać sukces tego albumu nie pojedynczymi przebojami, lecz zachowaniem wyjątkowej spójności w każdym jego aspekcie począwszy od warstwy brzmieniowej i lirycznej po towarzyszący płycie marketing i promocję. DISCO to projekt, który miał przemawiać do słuchacza w całości, albo w ogóle.

DISCO jest płytą, która przemówiła do mnie z czasem. Wszystkie promujące podstawową wersję single: Say Something, Magic jak i Real Groove były po prostu ok. Trochę zachowawcze ale ogólnie przyjemne numery o których raczej nie można powiedzieć wiele złego, ale nie ma też powodu by stawiać je obok ikonicznych Can’t Get You Out of My Head, All the Lovers, In Your Eyes czy Spinning Around. Początkowo dziwiłem się, że płyta została na całym świecie przyjęta tak dobrze. O wiele bardziej przemawiały do mnie również inspirowane disco krążki Jessie Ware, Duy Lipy czy Lady Gagi, ale podobał mi się też zorganizowany przez Kylie livestream INFINITE DISCO. Kilka tygodni później głównie dzięki niemu postanowiłem dać DISCO jeszcze jedną szansę i zanim zdążyłem się zorientować, duch disco zdążył już zrobić swoje w mojej głowie – płyta faktycznie zadziałała jako całość.

Kylie z znanym sobie wdziękiem odtwarza tutaj klimat klubów, które w swoim czasie uczyniły z Glorii Gaynor, Donny Summer czy Village People ikony gatunku. Z powodzeniem odwołuje się do korzeni disco wywodzących się z funku (Spotlight, I Love It), czerpie z ery robotyczno – cybernetycznej (Supernova, Last Chance) czy złotych czasów synth – rocka (Say Something, Dance Floor Darling). Przywołuje także silne skojarzenia z post disco (Where Does the DJ Go?), wakacyjnym, gitarowo – tanecznym happy – popem lat 80. (Monday Blues, Fine Wine), ninetesowym nurtem house (Real Groove) czy French funk – house (Miss a Thing). Na opublikowanej właśnie wersji Guest List Edition łączy siły z młodszymi koleżankami po fachu – Jessie Ware (Kiss of Life), Duą Lipą (Real Groove – Studio 2054 Remix), jedną z największych gwiazd disco lat 70. – Glorią Gaynor (Can’t Stop Write Songs About You) oraz daje się nieco zdominować Olly’emu Alexandrowi (A Second to Midnight). Duetom brakuje jednak pewnego rodzaju ikry – są to piosenki do których zaproszeni goście nie wnoszą nic ponad to, czego nie potrafiłaby uzyskać w wersjach solowych sama Minogue. Jest to jednak przyjemne rozwinięcie i prawdopodobnie ostateczne domknięcie ery DISCO. Po cichu liczyłem na mash – up Miss a Thing z Spotlight Jessie Ware, ale nie można mieć wszystkiego. Zaskakująco dobre są natomiast remiksy: Dance Floor Darling – Linslee’s Electric Slide Remix oraz mocno ejtisowy Real Groove – Studio 2054 Initial Talk Remix mający w sobie coś z wczesnej Madonny i Samanthy Fox.

Guest List Edition to także zapis livestreamu INFINITE DISCO w wersji audio oraz na DVD. Jest to prawdziwa wisienka na torcie, ponieważ wersje starszych przebojów Kylie wkomponowane pomiędzy jej nowe nagrania niesamowicie ożywiają cały projekt, którym jest DISCO. Przypominają one, że Australijka z tematem disco jest porządnie obeznana już od dwóch dekad. Galaktyczny, sprężysty i niesamowicie zmysłowy Slow rozciągnięty o partie z Love to Love You Baby czy będący hołdem dla I Feel Love naładowany transową energią Light Years to prawdziwa uczta dla oka i ucha! Nie gorzej wypada także mocno klubowe In Your Eyes oraz wykonywany wraz z The House Gospel Choir All the Lovers. W wersji z gospelowym chórem o wiele lepiej niż w wersji singlowej wypada także pierwszy singiel z DISCO – Say Something. Nic nie potrafi wstrzyknąć tak potężnej energii w utwór jak chór gospelowy, a w tym przypadku kooperacja z Kylie wzniosła finalną część Something na zupełnie odjechany poziom.

DISCO jest najbardziej dopieszczoną, spójną i rozsądnie prowadzoną erą w karierze Kylie od czasów Fever. Wielka szkoda, że po swoim największym komercyjnym sukcesie kariera gwiazdy pod skrzydłami Parlophone wpadła na czasem większe, czasem mniejsze, ale jednak wyboje. Australijka pod skrzydłami BMG wyraźnie odżyła, co było widać już po erze Golden. Może czasem w swojej eksploracji wiodącego gatunku lat 70. niepotrzebnie rozmienia swój potencjał na zbyt dużo podobnych numerów, ale robi to w tak czarujący sposób, że nie sposób przejść obojętnie nawet obok tych słabszych momentów DISCO. Płynąc z modą na dyskotekowe błyskotki artystka po raz kolejny zrobiła także ogromny ukłon w stronę społeczności LGBTQ+. Społeczności, w której Kylie zawsze będzie Królową. Prawdopodobnie jest to najlepsze, co mogła zrobić po ponad trzech dekadach od swojego debiutu. Będący częścią fizycznego wydania Guest List Edition zapis z INFINITE DISCO tylko potwierdził, że na parkiecie Kylie wciąż nie ma w sobie równych a pójście na jej koncert, jeśli tylko to będzie to możliwie, będzie warte każdych pieniędzy.


Leave a Reply