Katy Perry – Smile (2020)

Katy Perry | Smile | 28 VIII 2020 | ★★★★★

Poprzednia płyta Katy Perry była klapą – nikt nie ma dzisiaj co do tego żadnych wątpliwości. Klapą nie tylko komercyjną, ale i artystyczną, jeżeli w ogóle o takim pojęciu w przypadku tworu wygenerowanego na potrzeby list przebojów może być mowa. Na Witness były wyczuwalne nieśmiałe próby liźnięcia nowych rozwiązań muzycznych, ale zupełnie przepadły w gęstwinie nierównych, w przeważającej ilości słabych, generycznych numerów. Katy mocno przeżyła porażkę tego projektu. Dzisiaj jako szczęśliwa matka i prawdopodobnie niedługo także żona, głównie z myślą o swoich fanach spogląda na swoje życie wstecz i na swojej szóstej płycie śmiejąc się i trochę popłakując odnosi się do rozmaitych przeszłych i aktualnych wydarzeń ze swojego życia. Czy robi to na tyle interesująco, by jej Smile zasłużyło na miano prawdziwie udanego, a może nawet przełomowego albumu?

Pojawienie się płyty poprzedziła seria oficjalnych i promocyjnych singli, mających na celu wygenerowanie większego zainteresowania całym projektem długogrającym. Spośród sześciu wydanych w ciągu ostatniego roku numerów, jedynie z Never Really Over udało się wykuć względny przebój, który jednak w porównaniu z szlagierami z czasów Teenage Dream czy PRISM i tak odpada w przedbiegach. Pokazuje to niestety spory zjazd popularności, jaki w ostatnich latach zaliczyła Katy Perry. Biorąc pod uwagę komercyjne wyniki Small Talk, Harleys In Hawaii, Never Worn White, Daisies i Smile można wysnuć wniosek, że tak naprawdę dzisiaj poza wiernymi fanami mało kogo interesują jej nowe dokonania.

Śledzę poczynania Katy Perry od początku jej wielkiej kariery. W zasadzie większość singli, które wydała od momentu I Kissed a Girl trafiło w moje ucho. Spora liczba z tych numerów zdefiniowała ostatnią dekadę w muzyce popularnej i na stałe wpisała się w historię współczesnej muzyki. Z punktu widzenia najlepszych lat w karierze gwiazdy nagrania takie jak Small Talk czy Harleys In Hawaii brzmią jak kompletne nieporozumienie. Wnerwiające, żadne, pokraczne twory, udające od samego początku hity, którymi tak naprawdę nigdy nie miały prawa być. Fortepianowo – smykowa ballada Never Worn White również była piosenką do odtworzenia raz, może dwa. Potem można o niej tylko zapomnieć, tak jak swego czasu o Rise.

Daisies, zaanonsowane jako pierwszy oficjalny singiel promujący Smile urzekło mnie zgrabną produkcją i fajną gitarą akustyczną. Przyjemny, podnoszący na duchu numer, powiew świeżości w twórczości Katy. Niestety jedna jaskółka wiosny nie czyni, a całego stada na Smile nie widać, ani nie słychać. Utwór tytułowy balansuje w stylistyce dance – funk – retro. Nie jest to jednak znowu nic odkrywczego, ani nic co może być faktycznie „catchy”. Przyzwoitej jakości mix This Is How We Do z PRISM i Pendulum z Witness. Tyle i aż tyle. O wiele bardziej nośny jest bliźniaczy stylistycznie Champagne Problems, który wzbogacono charakterystycznymi, przywodzącymi na myśl lata 70. smykami. Ciekawa pozycja, jeden z mocniejszych punktów albumu.

Obok nagrań wędrujących w old – schoolowe klimaty sprzed kilku dekad na Smile znalazły się także takie, które przywodzą na myśl dokonania samej Katy sprzed kilku lat. Not the End of the World mocno uśmiecha się w kierunku Dark Horse, a Tucked do Teenage Dream. Tucked to typowy hymn lata, numer do włączenia w samochodzie w trakcie jazdy na wymarzone wakacje. Na albumie swoje miejsce znalazły także EDM-owo – klubowe wstawki w postaci Teary Eyes czy Cry About It Later. Niekoniecznie pasują one do pozostałych części układanki i raczej nie jest to kierunek, w którym powinna iść Perry. Średnio wypada także oszczędne, prowadzone głównie przez wokal Resilient. O wiele ciekawiej brzmi emocjonalny, utrzymany trochę w stylu Taylor Swift Only Love i krótki, zamykający podstawową wersję krążka, optymistyczny, dedykowany córce What Makes a Woman. Subtelny, gitarowo – elektroniczny podkład muzyczny zręcznie uwypuklił tutaj wszystkie atuty wokalu Katy, co nie do końca udało się w wspomnianym wcześniej Resilient.

Smile nie niesie ze sobą żadnego przełomu w muzyce Katy Perry, raczej mieli sprawdzone patenty i stoi w cieniu wielkich bestsellerów sprzed lat. Poza Never Really Over nie ma tutaj nic z dawnej przebojowości z której słynęła artystka. Katy ma aktualnie inne życiowe priorytety i najwyraźniej sama nie czuje potrzeby generowania kolejnych hitów na topowe miejsca list przebojów. Nagrywa więc płytę skierowaną do najzagorzalszych fanów. Fanów, którzy nie odwrócili się od niej po klęsce Witness. To przede wszystkim dla nich jest ten uśmiech. Katy dzieli się tutaj swoimi problemami z przeszłości, ma ochotę trochę pomarzyć, pochwalić się swoim szczęściem, na bazie własnych rozmaitych doświadczeń pozarażać optymizmem, napisać piosenkę dla swojej córki. Dla wielu ta płyta może okazać się nijaka i może zaliczyć jeszcze większą komercyjną klęskę niż poprzedniczka. Jeżeli tak się stanie – uważam, że niezasłużenie, ponieważ jest to o wiele lepszy krążek od Witness. Tym razem ewentualny flop nie będzie już jednak powodem do tego by Katy myślała o samobójstwie. Kiedy nacieszy się prawdziwym szczęściem, które ją teraz spotyka, może za parę lat doczekamy się prawdziwego renesansu jej kariery. Póki co – na Smile odpowiadamy uśmiechem, ale z mrugnięciem oka.


2 uwagi do wpisu “Katy Perry – Smile (2020)

  1. Przesłuchałem albumu. Jestem pozytywnie zaskoczony. Niestety, nie jest to poziom „One of the Boys”, „Teenage Dream” czy nawet „Prism”. „Witness” miało potencjalne hity: Swish Swish, Chained to the Rhythm, Bon Apetit, Hey Hey, czy Roulette. 3 pierwsze z nich według mnie nimi się stały, bo zaliczyły dużo wyświetleń na YouTube i ciągle leciały w radiu w 2017. Ze „Smile” problem jest taki, że ta płyta nie ma ŻADNYCH potencjalnych hitów. I według mnie ona jest gorsza od Witness. Ale…jest coś co mnie w tej płycie urzekło. Nie wiem, szczerość? Fakt, że mogę się utożsamić z piosenkami? Kiedy posłuchałem „Teary Eyes” pomyślałem sobie „kurde, to moja piosenka!”. Sam jestem w nienajlepszym momencie mojego życia, i Katy mi w nim śpiewa, że widzi że w moich oczach nie ma już nadziei, ale żeby tańczyć ze łzami w oczach, bo one kiedyś się wysuszą. Bardzo lubię tą piosenkę, do tego bardzo wpada w ucho. „Cry About It Later”, „Tucked” to też piosenki z którymi się utożsamiam, i bardzo ciekawy pomysł miała Katy Perry, żeby do swoich piosenek na tej płycie wydać do każdej taki animowany teledysk w formie anime. Uważam że to jest bardzo spoko, i bardzo mnie się to podoba mimo że nigdy nie oglądałem niczego podobnego. Pamiętam „Never Really Over” z zeszłego roku. Jest pozytywna i podobała mi się. Wiadomo, bez fajerwerków ale zawsze to jakiś fajny element na „Smile”, dobrze że Katy postanowiła ją uwzględnić. „harleys in hawaii” jest takie luzackie i chillowe, kojarzy mi się z latem i beztroską. Lubię tą piosenkę.
    Ogółem, w płycie tej nie ma żadnej rewolucji, ale myślę, że „Smile” jest adekwatnym tytułem do płyty bo Katy wydała tą płytę do takich ludzi jak ja- co aktualnie nie znajdują się w najlepszej sytuacji życiowej i szukają „światełka w tunelu”. Katy z pomocą tego albumu naprawdę podnosi mnie na duchu. Jestem bardzo wdzięczny za jej tytułowy uśmiech. I to sprawia, że od teraz to jest moja ulubiona płyta od niej. Fajnie, że wydała taki album. Myślę, że ona doskonale wiedziała jaki album wydaje, i że nie zrewolucjonizuje przemysłu muzycznego. Mam nadzieję tylko, że to nie jest jej ostatnie słowo w przemyśle muzycznym. Ma dopiero 36 lat i mam nadzieję że odniesie jeszcze w przyszłości hity na miarę tych z Prism lub Teenage Dream. A poślizg w popularności naprawdę u niej widać! Jeszcze nie tak dawno byłem w gimnazjum i na billboardzie i stacjach muzycznych rządziły „Black Horse” i „This is How We Do”, a teraz te piosenki jej ledwo co do Top50 Billboardu dochodzą. Trochę to smutne dla mnie, bo parę lat temu naprawdę można było ją stawiać na równi z Rihanną, Taylor Swift i Arianą. Teraz dziewczyna jest za nimi daleko w tyle.

    Polubienie

    1. Również mam nadzieję, że za kilka lat kariera Katy podniesie się z tego impasu w którym się znalazła. Każdy kiedyś podnosi się z kolan, ja ostatnio też nie miałem najlepszego czasu, ale jak zawsze muzyka okazała się niebywale pomocna w terapii :) pozdrawiam!

      Polubienie

Leave a Reply