Madonna – The Confessions Tour (2007)

Madonna | The Confessions Tour | 26 I 2007 | ★★★★

Confessions on a Dance Floor był kolejnym po Ray of Light wielkim powrotem Madonny do muzycznej prominencji. Był to projekt udany nie tylko pod względem komercyjnym, ale i artystycznym, zbierając w momencie wydania mnóstwo pozytywnych recenzji. Krążek osiągając wynik blisko 10 mln sprzedanych egzemplarzy rozszedł się ponad trzykrotnie lepiej od chłodno przyjętego American Life z 2003 roku. Confessions, odwołując się do złotej ery disco – dance okazało się być także kulminacyjnym, mainstreamowym momentem współczesnej kariery Madonny. To tak naprawdę jej ostatni album, który trzeba znać w całości. Płytę w 2006 roku promowała ogólnoświatowa trasa koncertowa Confessions Tour. 60 wyprzedanych na pniu koncertów, które Madonna zagrała w jej ramach wygenerowało blisko 200 mln dolarów przychodu, czyniąc w tamtym czasie z tej trasy najdochodowsze żeńskie tournée w historii muzyki.

Wydany kilka miesięcy po zakończeniu trasy live album The Confessions Tour ostatecznie domknął najbardziej roztańczoną erę w dorobku Madonny. Podobnie jak wydany kilka miesięcy wcześniej i mocno spóźniony I’m Going to Tell You a Secret, dokumentujący trasę Re Invention Tour z 2004 roku, The Confessions Tour składał się z dwóch krążków – DVD i CD. Na płycie DVD upchnięto dwugodzinny zapis koncertu z londyńskiego Wembley Arena, natomiast na płycie CD upakowano 13 piosenek wybranych z setlisty w wersji live. I tak jak DVD jest kwintesencją wizualnej Madonny, od której nie można przez bite 2 godziny oderwać wzroku, tak CD raczej nie jest w tym zestawie koniecznie potrzebnym dodatkiem. Wydanie płyty CD nie było jednak przypadkowe. Jej umieszczenie w zestawie pozwoliło The Confessions Tour zaistnieć nie tylko na mniej popularnych listach sprzedaży DVD ale na normalnych, albumowych listach sprzedaży. W ten sposób regionalne dorobki M poszerzyły się o kolejny albumowy numer 1, ponieważ digipak w momencie premiery jak na tego typu wydawnictwo i praktycznie zerową promocję medialną okazał się być całkiem przyzwoitym sprzedażowym madonnowym extrasem.

Reżyserią koncertu zajął się Jonas Åkerlund, z którym Madonna nakręciła już wcześniej kilka teledysków tj. Ray of Light, Music czy pierwotną, zbanowaną wersję American Life. Gość zna się na rzeczy i widać to na ekranie. Widać też, że w postprodukcji Madonna jeszcze mało tutaj majstruje – jej twarz nie musi być w każdym kadrze blada jak ściana, za którą mają chować się wszystkie niedoskonałości, a głównym zadaniem montażu jeszcze nie jest odwrócenie uwagi od zmarszczek na twarzy czy innych częściach ciała Królowej. Niestety Madonna ma na tym punkcie obsesję i każde jej następne koncertowe wydawnictwo jest tego mniejszym lub większym przykładem. Tutaj mamy jeszcze Madonnę perfekcyjną i kontrowersyjną ale też wyluzowaną, naturalnie zmachaną, spoconą czy rozczochraną, zadowoloną a nie przemęczoną nadmiarem koncertów i koncentrującą się głównie na zrobieniu na scenie najlepszego show na ziemi, bez wprasowanej w głowę spiny czy w danym momencie wygląda mniej czy bardziej korzystnie. Dzięki temu całość ogląda się z ogromną przyjemnością a duma z bycia fanem M rośnie i rośnie wraz z każdą kolejną minutą występu!

Połowę show wypełniły utwory z albumu Confessions on a Dance Floor, drugą połowę miks utworów z trzech pierwszych krążków gwiazdy oraz z Erotiki, Ray of Light i Music. Mało który artysta może sobie pozwolić na komfort odejścia od największych klasyków na rzecz śpiewania głównie nowych utworów. Madonna przez wiele lat wypracowała sobie taką jakość występów na żywo, że w zasadzie do dnia dzisiejszego może sobie pozwolić na ekstrawagancję robienia setlisty według swojego widzi mi się. Dzięki temu wielokrotnie udowodniła, że nawet ze słabszych nagrań jest w stanie na scenie wycisnąć więcej, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać po studyjnej wersji danego numeru. Oglądając The Confessions Tour czasem żałuję, że zamiast takiego Jump czy I Love New York nie umieściła na setliście dyskotekowej reinterpretacji jakichś innych starszych utworów. Nie zaburza mi to jednak całościowego odbioru występu. Nie przeszkadzają mi tutaj także mało wymyślne interludia, mimo, że wyznania tancerzy w Confessions czy remix Sorry, które i tak M wykonuje wcześniej w trakcie koncertu spokojnie można byłoby zastąpić czymś bardziej interesującym.

Madonna w trakcie występu obraca się w znanych sobie konwencjach. Emanuje seksem i eksploruje tematy sado-maso w Future Lovers/I Feel Love i Like a Virgin, wzbudza niemałe kontrowersje wieszając się na lustrzanym krzyżu w koronie cierniowej w Live to Tell, zachacza o politykę w Forbidden Love i interludium Sorry oraz o tematy społeczne w Live to Tell czy Isaac. Zachwyca formą fizyczną w Sorry, Let It Will Be, Music Inferno czy La Isla Bonita i zaskakuje interpretacjami inkorporując do Future Lovers przebój Donny Summer I Feel Love, do Music hit The Trammps Disco Inferno czy do oryginalnej wersji Erotiki jej wczesną wersję demo You Thrill Me. Wsamplowanie starszych nagrań dodaje jej wykonaniom niezwykłej energii i ducha lat 70. czy 80. Ponadto M uwodzi naturalnością w rewelacyjnym Drowned World/Substitute for Love oraz wykonując wspólnie z Yitzhakiem Sinwani orientalny Paradise (Not for Me), które mimo, że są przysłowiowo przesiedziane to niebywale magnetyzują swoją prostotą i oko i ucho. Dokłada do pieca w energetycznych, zaaranżowanych na gitarze elektrycznej Ray of Light czy I Love New York oraz po prostu świetnie się bawi w trakcie Get Together czy Hung Up.

Płyta CD trochę nie oddaje klimatu panującego na arenie. Jest to także dowód na to jak ważny w występach Madonny jest wizual, czego ona sama jest raczej niebywale świadoma, biorąc pod uwagę to z czym mamy do czynienia na DVD. Jeżeli już jednak do całości dodano dysk CD, to wolałbym, żeby było na nim więcej starszych nagrań kosztem niespecjalnie różniących się aranżacyjnie powtórzeń tracków z Confessions on a Dance Floor. Większość wykonań live z Confessions z wyjątkiem kapitalnego Let It Will Be opartego o Paper Faces Mix niewiele różni się od swoich studyjnych pierwowzorów. Włączanie ich żeby posłuchać sztucznie podrasowanych oklasków albo wykrzykiwanych przez 3 minuty powtórzeń times go by so slowly w prawie 10-minutowej wersji Hung Up mija się z jakimkolwiek sensem. Lepiej odpalić wycackane brzmieniowo i wokalnie wersje studyjne, albo jeśli ma się możliwość to po prostu obejrzeć koncert. W zamian za to przyjemniej w wersji bez obrazu byłoby posłuchać Drowned World, Paradise czy nawet nie do końca doskonałej wokalnie, ale roztańczonej La Isla Bonity.

The Confessions Tour jest dla mnie przykładem projektu, który ówczesna wytwórnia Madonny nie za bardzo wiedziała jak ma wypromować. Niewątpliwie dobrze, że wydawnictwo ukazało się stosunkowo szybko po ukończeniu samej trasy. Zapis zdążył przynajmniej oblecieć listy sprzedaży niesiony echem sukcesu samego Confessions on a Dance Floor. Dlaczego jednak nikt nie pomyślał, by wypuścić jako promo Let It Will Be, które i tak było już przed premierą Confessions w listopadzie 2005 roku brane pod uwagę jako potencjalny singiel? Numer mógłby w radiu śmigać w wersji albumowej, natomiast za wideoklip mógłby robić fenomenalny występ z tournée. W ten sposób bardzo niskim nakładem kosztów można było zrobić ostatni buzz wokół samego krążka studyjnego jak i bezpośrednio powiązanego z nim albumu koncertowego. Zamiast tego stworzono jakiś nędzny edit Music Inferno, które puściło może z kilka stacji radiowych na całym świecie. Totalny bezsens.

Brak konkretnej promocji i chłodno przyjęte wykonania w wersji audio nie przeszkodziły wydawnictwu w staniu się najlepiej sprzedającą się koncertówką Madonny. Rok po premierze The Confessions Tour zostało nawet nagrodzone statuetką Grammy w kategorii Best Long Form Music Video. Koncepcja trasy i tytaniczna praca Madonny na samej scenie, niezliczonej liczby tancerzy i zakulisowej obsługi technicznej zostały docenione. Wizualna Madonna zwyciężyła. Koncert kapitalnie znosi próbę czasu i nawet dzisiaj robi ogromne wrażenie. Niestety nie można tego powiedzieć o samej płycie CD, która nie wnosi w karierę M niczego szczególnego, prócz wątpliwości, czy w danym momencie jej wokal jest mniej czy bardziej podrasowany, czy jednak prawdziwy. Mimo tego, jest to jednak najlepsze, najbardziej godne polecenia koncertowe wydawnictwo Madonny typu CD+DVD. Każde kolejne jest niestety gorsze. Nie mam tutaj na myśli samych koncertów, ponieważ w trakcie Sticky & Sweet Tour czy MDNA Tour Madonna na scenie wycisnęła z siebie absolutne maksimum. Wydawnictwa, będące zapisem tych tras są po prostu słabe. O ile Sticky & Sweet broniło się jeszcze wizualem, tak MDNA World Tour była już szczytem amatorszczyzny pod każdym możliwym względem. The Confessions Tour na tle kolejnych live albumów M mieni się blaskiem tysięcy kryształków Swarovskiego, którymi wysadzana była 2-tonowa dyskotekowa kula, z której Madonna wyłaniała się na początku każdego występu. Warto mieć w swojej kolekcji tę lśniącą błyskotkę.