Depeche Mode – Black Celebration (1986)

Depeche Mode | Black Celebration | 17 III 1986 | ★★★★★

W pierwszej połowie lat 80. formacja Depeche Mode wylansowała sobie wizerunek synth – popowej, skomputeryzowanej, optymistycznej formacji generującej z albumu na album coraz więcej medialnych, nośnych przebojów. O ile pierwsze trzy krążki zapewniły grupie popularność na kontynencie europejskim, tak wraz z płytą Some Great Reward sukces pojawił się także poza granicami naszego rodzimego kontynentu. People Are People i Master And Servant były pierwszymi amerykańskimi przebojami brytyjskiej formacji. Wiele osób oczekiwało wówczas od Depeche Mode kontynuacji kierunku obranego na czwartym studyjnym albumie. Tymczasem członkowie zespołu wbrew wszystkim, postanowili zapuścić się tematycznie i brzmieniowo w zupełnie inne, o wiele mniej komercyjne muzyczne rejony, stawiając nie na mainstreamową nośność, a na prawdziwą jakość.

Już na etapie wstępnego planowania piątej płyty muzycy postawili sobie za cel zdecydowanie większe dopracowanie struktur nowych piosenek i ich aranżacji. Prace nad Black Celebration nie należały jednak do najłatwiejszych. Pierwsze dema powstałe z myślą o kolejnym krążku nie spodobały się marketingowcom powiązanym z ówczesną wytwórnią zespołu, którzy w nowych piosenkach nie widzieli żadnego potencjalnego przeboju. Wytwórnia Mute w tamtym czasie straciła kilka znaczących sił napędowych, więc skręt Depeszy w bardziej ambitne klimaty nie był na rękę jej szefowi Danielowi Millerowi. Determinacja muzyków w nagraniu takiego, a nie innego albumu była jednak tak mocna, że korporacyjny sceptycyzm garniturów i krawatów nie zdusił w nich zaangażowania ani nie wpłynął na zmianę wizji dalszego rozwoju zespołu. Wręcz przeciwnie. Opinie decydentów mocno zagrały na ambicji głównemu kompozytorowi Depeche Mode. Jak wspominał Martin Gore – Pomyślałem, że dzieje się coś naprawdę niedobrego, skoro zaczęliśmy polegać na promotorach i specach od marketingu, którzy mówią nam, co powinniśmy robić. Martinowi wtórował także sam Dave Gahan kwitując bardziej independentowy kierunek obrany przez zespół tuż przed wydaniem płyty – Nie znoszę nijakiej, teksturowanej muzyki. Nie znoszę wszystkiego, co znajduje się na listach przebojów. Ignoruję je.

Mroczne, buntownicze nastroje panujące w dorastających chłopcach z Basildon znalazły swoje odzwierciedlenie w nowych nagraniach. Myślę, że pisanie o rzeczach, które nie są tak przyjemne, jest o wiele bardziej interesujące. W rzeczach mniej przyjemnych znajduję więcej inspiracji. Na listach przebojów jest za dużo przyjemności. – mówił Gore rok po wydaniu albumu. Wbrew swojemu tytułowi album nie był jednak jeszcze prawdziwie fatalistyczną inkarnacją Depeche Mode. Black Celebration miał być zaledwie początkiem nowego etapu w karierze grupy, swoistym preludium do wysyconych mrokiem monumentów z lat 90. Autentyczność tej płyty, mimo początkowo chłodnego odbioru ze strony mainstreamowej krytyki przerodziła się później w jej ponadczasowość. To prawda zawarta w tych nagraniach pociągnęła za sobą tłumy nowych fanów, którzy zostali z zespołem na długie lata, wybaczając mu po drodze mniejsze lub większe potknięcia. W jednym z wywiadów Martin Gore szerzej wyjaśnił znaczenie tytułu płyty – Black Celebration jest o tym, że większość ludzi nie ma w życiu czego świętować. Dzień po dniu chodzą do pracy, a wieczorem idą do pubu i topią smutki w alkoholu. Z piosenkami na tym albumie mogły zidentyfikować się i nadal mogą identyfikować się miliony ludzi. Umiejętność wchodzenia w zwykłe, ludzkie, niewyimaginowane emocje miała stać się od teraz największą z magnetycznych sił Depeche Mode.

Nieodłącznym elementem albumu stała się także technologia. Depeche Mode uwielbiali sample. Muzycy spędzili mnóstwo czasu w poszukiwaniu dziwnych, ale interesujących dźwięków, które później mogły zostać wykorzystane w nowych nagraniach. I tak w singlowym hipnotyzerze Stripped swoje miejsce znalazły odgłosy z pokazu fajerwerków, dźwięki tykającego zegara czy warkot silnika samochodu należącego do Dave’a Gahana. Podstawą do motorycznego podkładu napędzającego utwór stał się zapętlony, obniżony o pół oktawy dźwięk stojącego na biegu jałowym motocykla Martina Gore’a. Dźwięk piłeczek ping – pongowych imitował kastaniety w A Question of Lust a rury od odkurzacza dostarczyły basowego brzmienia w New Dress. Z kolei w It Doesn’t Matter Two użyto sampli chóralnych – różnych dla każdej nuty chóru, a na początku Fly on the Windscreen odgłosów wiertła firmy Black & Decker. W Here Is the House podwójnie zsamplowano gitarę akustyczną, wykorzystując naprzemienne nuty, tak by co druga była w dolnym rejestrze natomiast przetworzony głos Daniela Millera cytujący słowa Winstona Churchilla A brief period of rejoicing stał się charakterystycznym wstępem do utworu tytułowego, zarazem otwierającego album.

Inaugurujące całość Black Celebration nadawało ton całemu albumowi. Już od pierwszych, niepokojąco wybrzmiewających, dziwnych dźwięków było wiadomo, że brzmienie poprzednich czterech albumów grupy poszło w bezpowrotne zapomnienie. Numer rozkręca się w ścieżkę, przypominającą momentami klasyczne soundtracki, które dodawały grozy horrorom z przełomu lat 70. i 80. Ostatecznie jednak ewoluuje w kierunku energetycznego utworu, który wraz z singlowym, niegrzecznym A Question of Time i zamykającym płytę, politycznym New Dress składa się na główną trójcę, dodającą płycie obrotów oraz prawdziwie czarnego, kontrowersyjnego vibe’u. Pogodniejszym momentem krążka, najbardziej odstającym od reszty tracków jest natomiast Here Is the House. Stosunkowo rytmiczne nagranie mieni się jednak czernią w postaci lirycznej, bowiem jest opowieścią o szczęściu dwojga osób, które w każdej chwili może być zniszczone przez otaczający ich, niesprzyjający świat. Kontestacyjnego charakteru całości dodaje traktujące o śmierci, dosadne Fly on the Windscreen – Final urozmaicone dopełniającymi się wzajemnie wokalami Martina i Dave’a.

Lwią część albumu wypełniają mizantropijne, podsycone mrokiem, w przeważającej większości skromnie zaaranżowane, traktujące o miłości, przywiązaniu bądź pożądaniu i śpiewane głównie przez Martina Gore’a ballady. Wyjątkowo ciepłe A Question of Lust wylądowało na drugim singlu promującym płytę. Niebywałym smaczkiem Black Celebration są także niespełna dwuminutowe, fortepianowe Sometimes, chóralno – syntetyczne It Doesn’t Matter Two oraz minorowe, spowite ciemną marą World Full of Nothing. Nie należę do fanów wokalu Martina Gore’a, ale utwory zaśpiewane przez niego na tym krążku wyjątkowo mi podchodzą. Niektórzy twierdzą, że powinien także zaśpiewać trochę wodewilowe Dressed In Black, uznawane przez wielu za jedno z najsłabszych ogniw Black Celebration. Uważam, że niesłusznie, ponieważ osadzenie go w stylu waltz – noir, sprawiło, że numer świetnie wpisuje się i kapitalnie utrwala tytułowy motyw celebracji czerni.

Głównym motorem napędzającym płytę był utwór Stripped. Nagranie startuje zniekształconym bitem, przypominającym pracę silnika na wolnych obrotach. Właściwa melodia rozpoczyna się wraz z zapaleniem silnika samochodu, którym był Porsche 911, należący do Dave’a Gahana. Wtedy stery przejmują syntezatory, perkusja i basy, wybrzmiewające w rytm motorycznego podkładu. Stripped to tak naprawdę punkt odniesienia do całego Black Celebration. Mroczna opowieść o odrzuceniu wszelkich zdobyczy cywilizacji w celu odnalezienia w sobie prawdziwej wolności, która może być także pojmowana jako pragnienie obcowania z kobietą bez zewnętrznych i wewnętrznych produktów współczesnego życia. Jest to naprawdę numer wybitny. Mocno urozmaicony w całej strukturze brzmieniowej, pełen sampli i dźwiękowych niuansów. Nikt dzisiaj już nie nagrywa tak wielowymiarowej muzyki.

Wersję kompaktową płyty wzbogacono o trzy dodatkowe kompozycje, które ukazały się już wcześniej jako dodatkowe utwory na brytyjskich wersjach singla StrippedBreathing In Fumes, Black Day oraz But Not Tonight. Pierwszy z nich był tak naprawdę surowym, bardziej eksperymentalnym remiksem Stripped. Zespół pozwolił sobie na tę wariację, ponieważ nie musiał przygotowywać rozszerzonej wersji Stripped z myślą o 12 – calowym singlu – tę robotę wykonał za nich wówczas Flood, tworząc remiks Highland Mix. Black Day był spontanicznym, akustycznym, nagranym w ramach rozgrzewki w studiu rozwinięciem numeru Black Celebration. Z kolei nagrany w trakcie zaledwie jednego popołudnia But Not Tonight był tym, czego od Depeche Mode oczekiwała w tamtym czasie wytwórnia – radosną, trochę sentymentalną pieśnią, którą można byłoby forsować na listach przebojów z nadzieją, że stanie się przebojem. Wykorzystanie jej w komedii dla nastolatków Modern Girls miało dodatkowo podkręcić zainteresowanie utworem, który wydano jako główny singiel promujący płytę w USA. Decyzja o wydaniu tam tej piosenki na stronie A singla zamiast Stripped spotkała się z ogromnym niezadowoleniem ze strony zespołu, podobnie jak umieszczenie go wraz z Breathing in Fumes i Black Day w ramach bonusów na kompaktowej edycji płyty. Ten utwór [But Not Tonight] powinien znaleźć się na stronie B singla, którego stroną A byłoby Stripped. Zawsze uważałem, że dodawanie bonusowych kawałków na końcu CD burzy płynność albumu. Chodziło im o zysk. Te piosenki powinny były zostać w swoich pierwotnych formatach. – kwitował decyzje wytwórni Alan Wilder. Poniekąd miał rację, ponieważ kompletnie niereprezentatywny i niepasujący do bazowej zawartości płyty But Not Tonight zrobił ostatecznie w USA koszmarną klapę.

Black Celebration to album niekomercyjny, czasem sentymentalny i mroczny, a momentami wręcz bardzo ponury. Koncepcyjny, niebywale spójny, eksponujący najciemniejsze strony pierwszej generacji darkwave’u. Zespół płynie pod prąd, wbrew oczekiwaniom speców od marketingu i decydentów z wytwórni. To uosobienie tego, o co tak naprawdę chodzi w Depeche Mode. Przy całym, towarzyszącym albumowi brzmieniowym chłodzie dzięki prostym, ale czasem dość dosadnym tekstom Martina Gore’a jest jednak nad wyraz ludzki. Jest to krążek bardzo sugestywny i mniej wydumany od wydanego kilka lat później Violatora, co paradoksalnie powoduje, że całościowo jest dość łatwy w ogólnym odbiorze. Chłopcy z Basildon odnajdują tutaj swoje prawdziwe, zespołowe Ja. Uwalniając się z szponów klawiszowego, rytmicznego cheap – popu kierują się w stronę bardziej jakościowej, atmosferycznej, żywej i ponadczasowej muzyki. Depeszowcy udowadniają, że do muzyki popularnej można przemycić o wiele bardziej wartościowy przekaz i osiągnąć z nim sukces, ponieważ mimo słabych wyników singli, sam album, a zwłaszcza bilety na ówczesne koncerty zespołu sprzedawały się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Black Celebration to album, który uwiarygodnił muzyków Depeche Mode jako prawdziwych artystów. To początek prawdziwego Depeche Mode.


Leave a Reply