Britney Spears – Britney (2001)

Britney Spears | Britney | 31 X 2001 | ★★★★★

Debiutująca pod koniec 1998 roku Britney Spears w ciągu zaledwie kilku miesięcy stała się globalną sensacją w muzyce popularnej, główną twarzą producenckiego popu i najlepiej sprzedającą się żeńską artystką nowego millennium. Płyty …Baby One More Time i Oops!… I Did It Again w ciągu niespełna trzech lat wygenerowały łączną sprzedaż rzędu 40 mln egzemplarzy na całym świecie. Spektakularny debiut i gigantyczna popularność jaka spadła na nastoletnią Spears trwale wpisały się w historię popkultury jako jedno z najbardziej ikonicznych wydarzeń we współczesnej muzyce. Ile w dwóch pierwszych płytach było jednak samej Britney, a ile producencko – marketingowego sprytu mogliście przekonać się sami zapoznając się z tymi wydawnictwami. Nowym, zmieniającym ten stan rzeczy rozdziałem w karierze młodej ikony popu miał być jej trzeci krążek opatrzony prostym, ale wymownym tytułem Britney.

Wraz z Britney w świat miała pójść wiadomość, że Spears nie jest jedynie zdalnie sterowaną przez wytwórnię gwiazdą, lecz artystką, która ma faktyczny wpływ na swoją twórczość. Spears otrzymała więc możliwość większego angażu w teksty śpiewanych przez siebie piosenek – na Britney była współautorką pięciu piosenek: Lonely, Anticipating, Cinderella, Let Me Be i That’s Where You Take Me. Był to więc duży progres, ponieważ na poprzedniej płycie miała swój rzeczywisty wkład w zaledwie jeden utwór. Wytwórnia gwiazdy nadal promowała jednak numery bez jej wkładu – żadna z piosenek napisanych przez Britney nie otrzymała szansy sprawdzenia się na singlu w jej rodzimym kraju. Mimo tego krążek okrzyknięto w tamtym czasie jej najbardziej osobistym albumem, podejmującym ważny z jej ówczesnego punktu widzenia temat dorastania w centrum medialnej uwagi.

Promocję albumu zainaugurował legendarny już dzisiaj występ z utworem I’m a Slave 4 U na gali rozdania nagród MTV VMA. Britney pojawiła się wówczas na scenie owinięta dwumetrowym pytonem birmańskim otoczona scenografią przypominającą futurystyczną dżunglę techno której celem było wywołanie u widzów wrażenia niewoli, pokusy i seksualności. Występ, sama piosenka oraz towarzyszący jej teledysk w odważny sposób zmieniły dotychczasowy wizerunek Britney. Spears zerwała z pozornie ugrzecznionym, lecz pełnym sugestywnych podtekstów wizerunkiem nastoletniej księżniczki popu i wyraziła się w nim otwarcie jako dorastająca młoda kobieta odzyskując w pewnym sensie swoją zakamuflowaną na potrzeby pierwszych płyt tożsamość. Mimo, że utwór nie był ogromnym, globalnym bestsellerem to był ważnym krokiem dla samej Britney, która w końcu otrzymała szansę wykazania się w roli tej, która powoli, ale jednak w sporym stopniu przejmuje stery nad zawartością i brzmieniem nagrywanych przez siebie płyt. 

I’m a Slave 4 U podobnie jak Boys były numerami napisanymi i wyprodukowanymi przez duet The Neptunes. Zawsze zastanawiało mnie dlaczego The Neptunes nie otrzymali możliwości większego wkładu w ten krążek. Uszami swojej muzycznej wyobraźni słyszę ten album, gdyby w przeważającej większości odpowiedzialni za niego byli Pharrell Williams i Chad Hugo! Britney byłby wtedy prawdopodobnie o wiele bardziej ikonicznym i ponadczasowym krążkiem niż jest obecnie. Tak jak I’m a Slave 4 U był sporym wizerunkowym i stylistycznym krokiem do przodu, tak wybrany na drugi singiel Overprotected wciąż przywoływał wspomnienia o dwóch poprzednich albumach gwiazdy. Numer brzmieniowo zdecydowanie bardziej pasował do Oops!… I Did It Again niż Britney. Lirycznie bliżej mu jednak było do trzeciej płyty, więc finalnie właśnie na niej znalazł swoje miejsce. Interes w tym by tak brzmiąca piosenka promowała Britney miała jednak głównie wytwórnia Jive. Numer będąc modelowym przykładem Britney – popu miał skusić do zakupu fanów wychowanych na jej poprzednich, typowo teen – popowych wydawnictwach. Po imponujących, ale o wiele gorszych w porównaniu do Oops! sprzedażowych wynikach, jakie w pierwszych tygodniach zanotował album Britney taki krok wstecz miał w pewnym sensie zamortyzować znaczny spadek popytu na nowy, bardziej świeżo brzmiący krążek Spears.

Overprotected jest bardzo ważnym nagraniem z punktu widzenia sytuacji, w której Britney znalazła się dwie dekady później. Zawarte w nim fragmenty takie jak Nie chcę aby ktokolwiek mówił mi, czego mi trzeba, czego chcę, Potrzebuję decydować o swoim losie czy Mam dość ludzi, którzy każą mi być kimś, kim nie jestem nigdy nie brzmiały bardziej aktualnie niż teraz. To pokazuje jak upiorne od dzieciństwa potrafiło być jej życie poza kamerami, jak bardzo była przez te lata kontrolowana przez rozmaite osoby z jej otoczenia i jak karkołomna była walka o potrzeby, o których wspominała na początku tej piosenki: Potrzebuję czasu, miłości, radości. Potrzebuję przestrzeni, potrzebuję siebie! Gdyby spojrzeć na ten album tylko z perspektywy Overprotected to faktycznie można byłoby go uznać za najbardziej osobisty w jej karierze.

Mocnymi punktami tej płyty nie są jednak tylko i wyłącznie singlowe Slave, Overprotected czy Boys. Na tle wszystkich utworów wyraźnie wybijają się także przyjemne, soft – rockowe, zgrabnie podkręcone modnymi wówczas czarnymi rytmami Lonely, inspirowana brzmieniem Janet Jackson czy Pauli Abdul z przełomu lat 80. i 90. Cinderella czy wyraźnie namaszczone błogosławieństwem Darkchilda Let Me Be. Względne jest także zmajstrowane przez Justina Timberlake’a What It’s Like to Be Me, chociaż daleko temu do It’s Gonna Be Me z repertuaru *NSYNC. Wielu osobom może podobać się także czerpiące to z funku, to z r&b, to z naiwnego popu lat 80. Anticipating. Dla mnie jednak jest to nie do końca udany eksperyment będący wyraźną wypadkową All for You Janet Jackson czy pierwszej lepszej piosenki z repertuaru Ricka Astleya. Mocno ejtisowe, ale w całej swojej okazałości bardzo wtórne nagranie, podobnie jak wyrwane żywcem z wydanej kilka miesięcy wcześniej płyty J.Lo słodziutkie, dzwoneczkowe That’s Where You Take Me.

Niewątpliwym plusem trzeciego albumu Brit jest stosunkowo niewielka liczba ballad, w których młodziutka Spears niestety, ale prawie zawsze wypadała fatalnie. Tutaj nie jest inaczej. Fortepianowa I’m Not a Girl, Not Yet a Woman mogłaby się nawet podobać, gdyby nie tytuł i tekst tego nagrania. Połączenie tego żałosnego zbioru kretyńskich frazesów z nad wyraz pompatycznym brzmieniem uczyniło z tej piosenki kompletną karykaturę. Tak POWAŻNE kompozycje nie były w tamtym czasie w ogóle potrzebne dwudziestoletniej Spears, podobnie jak covery klasyków, po które po prostu niektórzy (w tym Spears) nie powinni sięgać, a jeśli chcą po takowe sięgać, to lepszym pomysłem byłaby jednorazowa historia na koncercie, a nie track (w dodatku singiel) na płycie długogrającej. I Love Rock ‘n’ Roll jest co prawda lepszym coverem od (I Can’t Get No) Satisfaction czy The Beat Goes On ale dla kogoś, dla kogo rockowy oryginał jest świętością popowa wersja Britney zawsze będzie brzmiała dziwacznie. Nie dość, że takie coś nic nie wniosło do jej kariery, to jeszcze dało mediom niepotrzebną pożywkę do wyśmiewania się z jej wersji po wsze czasy. Na niezliczonych edycjach specjalnych płyty pojawił się także koszmarnie eurowizyjny numer Before the Goodbye. Mimo, że to tylko bonus – nie wierzę, że nie było w zanadrzu lepszych odrzutów, które mogłyby robić za lep na Britney w wersji Deluxe.

Reorientując się na bardziej dojrzalszą grupę odbiorców Britney pokazała światu, że nie jest jedynie sezonowym dzieckiem producenckiego czuja Max Martina i spółki, lecz artystką, która chce ewoluować i nabroić w muzyce popularnej zdecydowanie więcej, niż w momencie swojego zdalnie sterowanego debiutu. Spears podjęła spore ryzyko zamykając wraz z Britney teen – popowy etap swojej kariery. Taki ruch przełożył się na słabszą sprzedaż jej trzeciej płyty oraz dość umiarkowane a w niektórych przypadkach wyjątkowo słabe wyniki poszczególnych, promujących ją singli. Nie to jednak w przypadku tego albumu miało najważniejsze znaczenie. Bez tego typu płyty Britney nigdy nie przeobraziłaby się w legendę muzyki pop, którą jest dzisiaj, tylko po dwóch, jadących na przejściowej modzie longplayach wpadłaby jako n-ta z rzędu do wypełnionego już po brzegi worka z przebrzmiałymi gwiazdkami jednorazowego popu. Wydanie tej płyty było ważne nie tylko dla mainstreamowej kariery Spears, ale i dla niej samej. Britney już wtedy sygnalizowała światu jak ogromnym psychicznym obciążeniem jest dla niej dojrzewanie i życie w blasku fleszy. Smutne jest jednak to, że potrzeba przestrzeni i potrzeba samej siebie o których artystka śpiewała w Overprotected dopiero dzisiaj – dwie dekady później, po bardzo burzliwym, ciężkim i mrocznym dla niej czasie zdają się być faktycznie na wyciągnięcie ręki. Britney to prawdziwa Britney – muzycznie nie jest to jej najlepsze wydawnictwo, ale dzisiaj zdecydowanie niezasłużenie stoi w cieniu jej dwóch pierwszych bestsellerów. Britney otrzymała tutaj szansę na faktyczne wyrażenie samej siebie a pierwsze duże stylistyczne zmiany w brzmieniu znacząco przyczyniły się do jakościowego skoku w jej przyszłych nagraniach.


Leave a Reply