
Konia z rzędem temu, kto wskaże mi w fandomie Nightwish osobę, która przynajmniej raz w niemal 30 – letniej historii zespołu nie stwierdziła, że żywot legendarnej fińskiej formacji dobiegł już końca. Nikomu chyba nie muszę przypominać skandalu, jaki pod koniec 2005 roku wywołało rozstanie z Tarją Turunen. Po gigantycznym sukcesie jaki spadł na zespół wraz z albumem Once, jego świetnie rozkręcona kariera miała błyskawicznie legnąć w gruzach. Nic takiego się nie stało. Damski wokal przejęła Anette Olzon, która nagrała z formacją dwa kolejne bestsellery, a w 2013 roku pałeczkę przejęła od niej Floor Jansen. Pięć lat temu z zespołu odszedł związany z nim od początku perkusista Jukka Nevalainen, a trzy lata temu grający na basie i udzielający się wokalnie Marko Hietala. Dla fanów grupy był to wstrząs na miarę odejścia Tarji, a nawet nie wiem czy nie większy! Pogłoski o rychłym końcu bandu przybrały jeszcze bardziej na sile, kiedy z jego sztabu gruchnęła wiadomość o zawieszeniu działalności koncertowej. Fanowskie niepokoje także tym razem nie okazały się prorocze. Kilka tygodni temu Nightwish podpisał z wytwórnią Nuclear Blast nowy, obejmujący wiele premierowych wydawnictw kontrakt a na 20 września zaplanowano premierę pierwszego z nich – dziesiątego albumu studyjnego Yesterwynde. Dzisiaj zespół ujawnił światu pierwszy z jego dwunastu rozdziałów – singiel oraz towarzyszący mu teledysk Perfume of the Timeless.
Perfume jest pierwszym utworem nagranym przez zespół z udziałem nowego basisty Jukki Koskinena. Ponad 8 – minutowa kompozycja jest kwintesencją tego, z czego słynie Nightwish – potężnych gitarowych riffów połączonych z zjawiskowymi orkiestracjami, epickich melodii, poetyckiego tekstu, zwrotów akcji w postaci ciągłych zmian tempa, klimatycznych przejść pomiędzy różnymi partiami utworu i wkomponowanego w całość dramatycznego sopranu Floor Jansen. Nikogo nie zaskoczę – uwielbiam Nightwish, więc Perfume jest miodem na moje uszy. Klimatyczne, długie i filmowe intro, uderzający refren i ta dynamiczna partia w drugiej części utworu – na to czekałem! Zgrzyta mi jednak niby zamierzony (chociaż mam wrażenie, że raczej przypadkowo uzyskany w trakcie miksowania), zastosowany w refrenowych partiach trik, w którym wokal Floor robi za część partii chóralnej. Finał jest taki, że jej sopran ginie w tłumie i momentami naprawdę ciężko zrozumieć o czym ona właściwie śpiewa. Początkowo nie do końca przekonywała mnie także zamykająca kompozycję partia wokalna Troya Donockleya, ale wydaje mi się, że stanowi ona pewnego rodzaju metaforę ducha pokoleń, których już z nami nie ma, a dzięki którym jesteśmy tu i teraz. Z tego punktu widzenia taka końcówka świetnie klei się z przekazem, który płynie z całego utworu.
Okładkę singla zdobi wymowne zdjęcie wykonane pod koniec XIX wieku przez brytyjskiego fotografa Franka Meadowa Sutcliffe’a przedstawiające młodą kobietę będącą w rozkwicie życia pomagającą staruszce znajdującej się u jego zmierzchu w przewijaniu wełny. Wełny, która łącząc je przybiera formę wyjątkowego symbolu w którym zawierają się uniwersalne i podniosłe tematy, wokół których zbudowano Yesterwynde: humanizm, śmiertelność, przemijanie, wspomnienia, kult przodków. Na potrzeby singla zespół przerobił zdjęcie osadzając w roli młodszej kobiety wokalistkę zespołu Floor Jansen. Nie będę wielkim fanem tej grafiki, ani tym bardziej tytułu i dziwacznej okładki samego albumu, ale grupie wyraźnie chodzi o to by przekaz bardzo dobitnie bił po uszach i po oczach: Jesteśmy dzięki miłości milionów! Zgodnie z słowami Tuomasa: Każdy z nas jest nieprzerwaną częścią łańcucha, który ciągnie się od miliardów lat. Gdyby, którykolwiek z naszych przodków zginął za młodu – na przykład zaatakowany przez jaskiniowego niedźwiedzia – w tym niewyobrażalnie długim czasie, nigdy byśmy się nie urodzili. Innymi słowy: nasza egzystencja jest nieopisanym przywilejem!
Tak długi singiel jest pewną nowością w dorobku zespołu, przełamującą trend singli robionych stricte pod rozmaite listy przebojów, stacje radiowe czy bardziej popowych słuchaczy. Z tym nurtem płynęły Amaranth, Storytime, Élan czy Noise. Promocję dziesiątego albumu grupa postanowiła otworzyć w mniej nośnym wydaniu, co nie znaczy, że piosenka nie ma szans na wybicie się ponad wszystko, co komercyjne. Sam fakt wyboru takiej, a nie innej kompozycji już może wzbudzić ciekawość wielu osób a wsparcie numeru urokliwym, zrealizowanym z rozmachem, choć nie pozbawionym wiejących cringem momentów wideoklipem dodatkowo może stworzyć wokół niego halo robiące mu względnie przyzwoite streamingowe wyniki. Zgodnie z słowami Holopainena, wytwórnia Nuclear Blast od razu zaakceptowała wybór tej piosenki do roli pierwszego zwiastunu całej płyty. Status zespołu jest dzisiaj niepodważalny, ale wybór takiego utworu nasuwa mi jednak pewne skojarzenie z słowami Marko Hietali, który opuszczając formację przyznał, że jednym z powodów jego odejścia jest biznesowa strona całego projektu m.in. fatalne zyski z dominującego na rynku streamingu czy równie mierne dochody z samych koncertów – mowa o ostatecznych kwotach, które lądują w kieszeni artysty. To znamienne, że Nightwish akurat po tym wszystkim zrobił sobie tak długą przerwę w występach na żywo a promując nowe wydawnictwo wypuszcza na pierwszy front numer zrobiony kompletnie nie pod serwisy streamingowe.
Perfume of the Timeless może nie posiada wybitnej nośności Noise czy Amaranth, ale na tyle dobrze lirycznie, brzmieniowo i wizualnie obrazuje idee napędzające album Yesterwynde, że jego wybór do roli openera nowej ery w historii grupy wydaje mi się zupełnie zrozumiały. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że formacja ma zamiar promować Yesterwynde trzema dużymi singlami. Każdemu z nich ma towarzyszyć teledysk. Biorąc pod uwagę aktualne trendy, kolejny kawałek dostaniemy raczej w wakacje, a ostatni w okolicach premiery płyty. Z tego punktu widzenia wypuszczenie czegoś mniej komercyjnego teraz, na cztery miesiące przed premierą albumu wydaje się raczej logicznym, marketingowo dość dobrze przemyślanym posunięciem. Po nie do końca dobrze przyjętym wśród zagorzałych fanów grupy albumie Human. :||: Nature., takie epickie, trochę płynące pod prąd trendom otwarcie może skutecznie zachęcić ich na nowo do zapoznania się z najnowszymi nagraniami bandu. Mnie przekonywać nie muszą – przekonali mnie do siebie już lata temu. Nowy numer wybornie podsyca oczekiwanie na Yesterwynde – kto nie słuchał, niech odpala, jest to Nightwish może nie w mistrzowskiej ale wciąż w przyzwoitej formie!

Jedna uwaga do wpisu “Nightwish – Perfume of the Timeless (2024)”