Closterkeller – Nero (2003)

Closterkeller NERO
Closterkeller | Nero | 16 X 2003 | ★★★★★

Wedle słów Anji Orthodox z okolic 2000 roku album Graphite miał być ostatnim krążkiem w dorobku formacji Closterkeller. Z zespołu odeszli wówczas Krzysztof Najman i Paweł Pieczyński, którzy od 1992 roku wraz z Anją i Michałem Rollingerem stanowili główny trzon grupy. Muzycy nagrali pod szyldem Closterkellera albumy Violet, Scarlet, Cyan i wspomniany Graphite. Nie ma dziwu, że przewodzącą kapeli Anję dopadły wtedy czarne wizje co do przyszłości jej głównego muzycznego dziecka. Całe szczęście wszystkie czarne mary, które ją w tamtym czasie opętały przerodziły się w pomysły na nowe numery, które były tak dobre, że grzechem byłoby zamknąć je w szufladzie. Do grupy dołączyli Marcin „Freddie” Mentel i Marcin „Pucek” Płuciennik i latem 2003 roku wraz z resztą bandu spłodzili najmroczniejszy album w jego dorobku – Nero

W momencie premiery albumu nie interesowałem się jeszcze dokonaniami Closterkeller. Czarowi Anji Orthodox dałem się porwać dopiero pod koniec 2007 roku stopniowo zapoznając się z dorobkiem jej zespołu. Pierwszym utworem, który usłyszałem z Nero była Królowa – monumentalny, postawiony na  potężnych klawiszach, obłędnie mroczny i schizofreniczny, muzyczny dreszczowiec z wokalami przeszywającymi czaszkę na wylot. To ten numer przekonał mnie ostatecznie do zapoznania się z zawartością Nero, również w wersji anglojęzycznej. Jeszcze przed przesłuchaniem albumu przeczytałem, że zespół nazywa swoje płyty kolorami, a czerń z całej palety barw zawsze była mi najbliższa. Płytę odsłuchałem więc wyjątkowo w środku nocy!

Pierwsze co mnie – osobę mającą obsesję na punkcie jakości dźwięku – rozczarowało to mastering płyty, który pozostawia naprawdę wiele do życzenia. Pojawiające się znienacka techniczne trzaski czy szumy bywają potwornie wnerwiające. Mam nadzieję, że krążek doczeka się kiedyś porządnego remasteru – trochę wstyd mieć na koncie tak dobrą płytę, tak fatalnie pokiereszowaną na finalnym etapie produkcji.  Niewyobrażalne jest dla mnie, że większość z tych błędów nie została porządnie poprawiona przy okazji powstawania wersji anglojęzycznej, mimo, że ta i tak brzmi o wiele lepiej od wersji polskiej. Mimo tych mankamentów, płyta okazała się być bardzo spójna, ciężka, ciemna, obłędna i jak się później przekonałem zapoznając się finalnie z całym dorobkiem grupy, naprawdę bardzo eksperymentalna i bezceremonialnie wjeżdżająca w rejony metalowe.

Podobnie jak Królową ciężkimi gitarami, perkusją i ślizgającym się w czarnej mazi syntezatorem naszpikowano rozpoczynający album Patrząc jak toniesz i najdłuższy numer na niej – Miraż. Odgłosy ciągnące te numery w ciemną otchłań wraz z histerycznie brzmiącą Anją tworzą momentami porządnie paraliżującą ścianę dźwięku. Przeraźliwe krzyki Anji dobiegające co jakiś czas gdzieś z oddali potęgują wrażenie jeszcze większej psychozy. Pod koniec 2008 roku miałem okazję być na jednym z koncertów w trakcie których grupa świętowała piąte urodziny Nero. Miraż był naprawdę obezwładniającym widowiskiem. Przy okazji takich wykonów aż żal dupę ściska, że Closterkeller wciąż dusi się w swojej klubowej niszy zamiast razić tłumy swoją potęgą z największych scen w naszym kraju.

Patrząc jak toniesz warto przesłuchać w wersji anglojęzycznej (Watching As You Drown), której słucha się o wiele lepiej niż wersji polskiej – track jest tutaj jeszcze bardziej dreamy niż w swojej pierwotnej odsłonie. Hipnotyczny, leniwy, wręcz transowy, tytułowy Nero, melodyjny i bardzo nośny, głównie dzięki gitarze Ktokolwiek widział, inspirowany filmem o tym samym tytule Podziemny krąg, czy odziany w agresywne gitarowe riffy skorygowane klawiszami On przychodzi nocą to kolejne sztosy, obok których nie można przejść obojętnie. Warto zwrócić uwagę także na teksty Anji. Najmocniejszym lirykiem zdecydowanie opatrzono Miraż. Numer jest swego rodzaju manifestem ateistycznym Anji, która śpiewa: Bo moje życie barw milionem malowane, a każda chwila nazbyt droga by błądzić między mirażami, dlatego wierzę w siebie a nie w Boga! Osobiście mam gdzieś to, w co ona wierzy, ale chylę czoła przed tym mistrzowskim manifestem swoich poglądów. Chciałbym posiąść kiedyś tak bezpośrednią umiejętność wyrażania swoich racji. Anja śpiewa na Nero także o śmierci (Kiedy latam), schizofrenii (Królowa) czy utracie bliskiej osoby (Ktokolwiek widział). Nie mogło również zabraknąć tekstów o miłości, oczywiście w dość smutnym wydźwięku (Jak o kamień deszcz, Nieważne jak będzie, Poza granicą dotyku). Czuć, że Anja pisząc je, była naprawdę mocno zainspirowana.

Dopracowanie jakości dźwięku czyli ponowny gruntowny mastering wersji polskiej zdecydowanie podniósłby ogólny odbiór płyty. Pod tym względem album grzęźnie w jakiejś koszmarnej mieliźnie. Liczę kiedyś na jakieś rocznicowe wydanie, na którym wszystko zabrzmi tak jak powinno. Nero zasługuje na to absolutnie. Techniczne niedoróbki nie zmieniają jednak faktu, że jest to prawdopodobnie jedna z najlepszych płyt Closterkeller. Nero jest równą, wypełnioną mrokiem oraz mocno działającą na emocje płytą, która połechce niejedną gotycką duszę. Zaraz obok Graphite jest to dla mnie najlepszy album grupy głównie dzięki odważnemu skrzyżowaniu gitarowych, ocierających się o metal brzmień z kapitalnie robiącymi klimat klawiszami. O wokalu nie muszę pisać – ten instrument w przypadku Closterkeller zawsze chodzi tak jak trzeba. Krążek, który absolutnie trzeba znać jeśli czuje się miętę do gotyku.

Leave a Reply