Ava Max – Heaven & Hell (2020)

Ava Max | Heaven & Hell | 18 IX 2020 | ★★★★★

Międzynarodowa kariera Avy Max nabrała rozpędu wraz z niebotycznym sukcesem wydanego w połowie 2018 roku singla Sweet but Psycho. Ten wrzynający się w głowę, popowy bop w ciągu roku od premiery urósł do miana globalnego hitu, o jakim niejedna początkująca mainstreamowa gwiazda może tylko pomarzyć. Szczęście uśmiechnęło się jednak do Avy – streamingowe wyniki Psycho można dzisiaj zliczać w miliardach. Młoda gwiazda zabrała się do pracy i jeśli wierzyć rozmaitym doniesieniom z jej sztabu, z myślą o swoim pierwszym albumie nagrała jakieś 100 numerów. Mając do wyboru tyle materiału, nie ma dziwu, że od wydania Sweet but Psycho do premiery Heaven & Hell minęły dwa lata. W tym czasie Ava regularnie wydawała singiel za singlem i kompletowała finalną tracklistę długogrającego debiutu. Niestety mimo, że świata po Psycho do zwariowania już nie zawojowała, to stała się jednak ulubienicą wielu krajowych stacji radiowych. Dzięki nim, piosenkom takim jak Torn czy Kings & Queens udało się z czasem osiągnąć status przyzwoitego kalibru regionalnych, ale ogólnie bardzo rozpoznawalnych na całym świecie przebojów.

Stacje radiowe pokochały te krótkie, idealne do odtwarzania tysiące razy nagrania. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że wspomniane wcześniej Torn i Kings & Queens czy Salt i So Am I to totalnie mainstreamowe tracki. Ich niewątpliwym plusem jest to, że w przeważającej większości są to slow – burnery, czyli nagrania, które urastają do rangi przeboju dość długo, ale za to konsekwentnie. Przez to, że są bardzo długo promowane w rozmaitych kanałach dystrybucji z biegiem czasu infekują coraz nowszych słuchaczy i utrzymują zazwyczaj średnie, ale stabilne pozycje na listach przebojów. Ava wypuszczając co parę tygodni takie kolejne sprytne i nośne numerki w zasadzie przed wielką premierą zdążyła ujawnić światu połowę albumu długogrającego. Dzisiaj mamy okazję poznać 8 nowych utworów i wpasować je oraz te, które już znamy w muzyczną, jakże oryginalną, dualną koncepcję Piekła i Nieba.

Skoro lwia część albumu Heaven & Hell jest już wszystkim znana to czy można powiedzieć, że wszystko co najlepsze zostało z niego już wydane? Niezupełnie. Niespodziewanie cały krążek układa się w całkiem spójną, dobrze rozplanowaną, mocno komercyjną i zręcznie pchniętą w ramy europejskiego popu układankę. Album jest bardzo wycentrowany jeżeli chodzi o tempo – nie ma tutaj ani totalnych, parkietowych bangerów, ani łzawych, kiczowatych ballad. Tylko utwory w średnim tempie, z małymi odchyłami w kierunku bardziej lub mniej wibrujących – po prostu pure pop.

Płytę otwiera trapowo – elektroniczny, krótki i w zasadzie bardziej mówiony niż śpiewany wstęp H.E.A.V.E.N. Nic szczególnego – przyjemne intro poprzedzające jeden z mocniejszych punktów całej płyty, jakim jest lansowany wszędzie od pół roku electro – pop – rockowy, feministyczny hymn Kings & Queens. Do utworu zaczerpnięto fragmenty z utworu Bonnie Tyler If You Were a Woman (And I Was a Man) bądź jak kto woli z jego przerobionej, bardziej hitowej wersji w wykonaniu Bon Jovi You Give Love a Bad Name. Prawdopodobnie dzięki temu będzie to największy po Sweet but Psycho radiowy przebój Avy. Następujący po nim Naked brzmi jakby został żywcem wyrwany z jakiejś starszej, bardziej dance’owej płyty Sophie Ellis-Bextor. Najbardziej pasowałby mi do Make a Scene z 2011 roku. Mimo, że numer ubrano w lśniące retro – syntetyczne fatałaszki, jest to jeden z bardziej klasycznie popowo brzmiących tracków wchodzących w program Heaven & Hell.

Fascynację dokonaniami koleżanek z popowego świata dość mocno słychać w Tattoo. Jest tutaj Katy Perry z This Is How We Do, jest Lady Gaga z Just Dance. Do kompletu brakuje tylko Ariany Grande, chociaż gdyby się uprzeć, to pojawiające w tle wokalne ozdobniki możnaby spokojnie podciągnąć pod jej dokonania. Na takich odgrzewanych kotletach Ava na pewno nie zbuduje swojego stylu. OMG What’s Happening jest jednym z ulubionych nagrań samej Amandy. Piosenka w przyjemny sposób czerpie z disco końca lat. 70, a mówiona wstawka kieruje słuchacza np. w czasy madonnowego popu z True Blue. Progresję akordów do OMG inkorporowano wprost I Will Survive Glorii Gaynor. Wsparty lekką gitarą Call Me Tonight jest najwolniejszym numerem na całym Heaven & Hell. Typowy, popowy utwór jakich wiele. Prawdopodobnie stanie się niebawem koncertowym pewniakiem Avy. Część Heaven zamyka rozpoczynający się biciem dzwonów, syntetyczny, nagrany trochę w deseń hymnowych dokonań Katy Perry Born to the Night.

Do czyśćca trafił pachnący ABBĄ, singlowy Torn. Do utworu interpolowano fragment motywu muzycznego z klasyka Gimme! Gimme! Gimme! (A Man After Midnight). Przyjemny numer z fajną energią, przywodzący na myśl zasłyszane lata temu legendarne melodie. Stronę Hell inauguruje mroczny, syntezatorowo – fortepianowy, trochę eurowizyjny Take You to Hell. Who’s Laughing Now będący bujanym miksem reggae i zwiewnego Ace of Base z lat 90. irytuje mnie całą swoją okazałością. Galaktyczny, rozmarzony, dobrze nabasowany pop z Belladonna rekompensuje jednak niesmak po tej niechcianej wycieczce na Jamajkę. Ma coś w sobie z French electro a la Kavinsky. Jeden z najbardziej wyróżniających się numerów na Heaven & Hell.

Ostatnim premierowym utworem jest Rumors – electropopowa historia ubrana w czarne wdzianko. Very cheap but so catchy! Do Piekła trafiły też singlowe So Am I, Salt i Sweet but Psycho. Pierwszy z nich nie robi na mnie po dzień dzisiejszy specjalnego wrażenia, jest jednak z punktu widzenia kariery Avy dość znaczącym trackiem, ponieważ porusza ważny z punktu widzenia grupy w którą celuje muzycznie młoda artystka temat samoakceptacji. Najbardziej tanecznym utworem na płycie jest za to Salt, mocno czerpiący z ery disco przełomu lat 70. i 80. Całość zamyka Sweet but Psycho, definiujący Avę Max jako artystkę, która lansuje się na osóbkę słodką, ale jednak trochę crazy. Mam nadzieję, że tę drugą cechę będzie kiedyś widać bardziej niż tę pierwszą, nie tylko w warstwie wizualnej, ale i w muzycznej.

Ava w jednym z wywiadów wyznała, że jej celem nie było nagranie kolejnych szlagierów w deseń Sweet but Psycho, lecz numerów, które w pozytywny sposób będą wzmacniać i inspirować młodzież do spełnienia swoich marzeń. Dobrze zrobiony pop może być potężnym generatorem pozytywnych emocji, dlatego osadzenie własnego debiutu w takich, a nie innych gatunkowych ramach mnie nie dziwi – może pomóc zbudować Avie solidną bazę fanów, która będzie z nią brnęła i dojrzewała przez następne lata kariery. A jeżeli sama zainteresowana będzie potrafiła tę bazę umiejętnie zaskoczyć, to może ją nie tylko skutecznie powiększyć ale i odnieść długofalowy, komercyjny sukces. Jeżeli więc na drugiej płycie panna Amanda nie pojedzie trochę bardziej po bandzie, to szybko przepadnie w swojej wyimaginowanej piekielnej otchłani jak niejedna koleżanka z branży. Heaven & Hell jest zachowawczym produktem wycelowanym bardziej w rynek europejski, aniżeli amerykański. Nie ma tutaj wiele z ognia, nad którym smażą się grzesznicy w piekle, ani tym bardziej nic co uniosłoby mnie jako słuchacza pod absolutne niebiosa. Są za to mało wymagające, lekkostrawne, typowo radiowe numery, w sam raz na rozruch mainstreamowego etapu kariery. Można ich w nieskończoność bez obciachu słuchać, ale niekoniecznie wypada się nimi nieziemsko zachwycać. Na ekstatyczne reakcje nad muzyką Avy przy odrobinie odwagi, producenckiego czuja i samozaparcia z jej strony przyjdzie jeszcze czas.  


Jedna uwaga do wpisu “Ava Max – Heaven & Hell (2020)

Leave a Reply