
Po komercyjnej porażce albumu Impossible Princess z 1997 roku Kylie Minogue rozstała się z wytwórnią Deconstruction Records i zrobiła sobie kilkunastomiesięczną przerwę od muzyki. W czerwcu 1999 roku artystka podpisała kontrakt z nowym wydawcą – Parlophone, a rok później pod jego szyldem wypuściła krążek Light Years. Plan reaktywacji kariery Minogue zakładał powrót gwiazdy do popowo – tanecznych brzmień, które pod koniec lat 80. wyniosły jej nazwisko na międzynarodowe listy przebojów. Tym razem skręt w kierunku mainstreamu miał przybrać zdecydowanie mniej prostolinijną formę znaną z płyt Kylie i Enjoy Yourself. Doświadczenia z alternatywnymi brzmieniami połowy lat 90. nie poszły więc na marne – wchodząc w XXI wiek Minogue wyzbyła się nowicjuszowskiego, bezkrytycznego infantylizmu na którym jechała wyśpiewując zdziecinniałe I Should Be So Lucky czy The Loco-Motion.
Przyjemna, wibrująco – pulsująca płyta Light Years lśniła latami 70. czerpiąc inspirację od legend disco – Donny Summer, Giorgio Morodera, Glorii Gaynor czy Village People. Przypomnijcie sobie tylko jeden z największych gejowskich hymnów Kylie – numer Your Disco Needs You czy eksponujący wszystkie możliwe walory jej wokalu hołd dla legendarnego I Feel Love – tytułowy Light Years. Czerpiące z eurodisco, nostalgicznie wybrzmiewające, zgrabne przeboje takie jak Spinning Around czy On a Night Like This przywróciły blask nazwisku Minogue na rynkach – pewniakach: Wielkiej Brytanii czy rodzimej Australii, przebijając się przy okazji mocnym echem do innych, głównie europejskich krajów. Light Years znacząco podniósł temperaturę klubowych parkietów oraz wprowadził Kylie ponownie do regularnej rotacji w radiu i telewizji. Prawdziwa gorączka jej popularności miała jednak dopiero nadejść.
Początek września 2001 roku przyniósł pierwszy singiel z płyty Fever. Totalny banger jakim okazał się Can’t Get You Out of My Head wystrzelił Kylie Minogue na szczyty list przebojów w 40 krajach świata. W samej Europie piosenka była numerem 1 przez 4 miesiące! Singiel odniósł sukces także w USA, gdzie ostatni raz o kimś takim jak Kylie Minogue słyszano pod koniec lat 80. To niebywałe, ale Enjoy Yourself było wówczas drugą i jednocześnie ostatnią jak do tej pory płytą Kylie, która została oficjalnie wydana w USA. Radiowy i sprzedażowy sukces singla Can’t Get You Out of My Head zachęcił wytwórnię Parlophone do wejścia z płytą Fever także na amerykański rynek – krążek znalazł tam ponad milion nabywców stając się jednocześnie najlepiej sprzedającym się albumem gwiazdy w USA. Do popularności utworu przyczynił się w dużej mierze towarzyszący mu teledysk, w którym umalowana w szkarłatną szminkę Minogue pojawiła się w białym kostiumie z mocno wyciętym dekoltem wykonując uwodzicielskie pozy i tańcząc na tle grupy tancerzy ubranych w czerwone, plastikowe przyłbice. Kylie pokazała pazur nie tylko w warstwie brzmieniowej, ale i wizualnej pokazując się publiczności na tle futurystycznego miasta w robotycznej choreografii i zarazem niebywale seksownym wydaniu.
Elektro – postmodernistyczny minimalizm emanujący z teledysku do Head i okładki Fever inspirowany twórczością Grace Jones z bardzo wyrazistym, wampowatym wizerunkiem Kylie genialnie uzupełnił się z zawartością albumu czerpiącą garściami z nu – disco, techno, elektroniki i europopu. Nowy, charakterny styl gwiazdy stworzył z niej postać modną i wybitnie magnetyczną, gotową na podbój całego globu. Mainstream swego czasu uwielbiał takie wracające znikąd gwiazdy muzyki. W tamtym czasie fakt, że Kylie wróciła niemal z krańców muzycznego układu działał mocno na jej korzyść. To było naprawdę ikoniczne wydarzenie. Head przetarł szlaki kolejnym singlom z Fever – mięsistemu, dyskotekowemu, bazującemu na techno In Your Eyes, czerpiącemu z muzyki house, euforycznemu Love at First Sight i rozmarzonemu, postawionemu na syntezatorach, dodanemu do albumu w ostatniej w chwili Come Into My World.
Fever jest przykładem albumu, któremu od początku towarzyszyła bardzo dobra polityka singlowa – numery, które kolejno lądowały na komercyjnych krążkach były dobierane wyjątkowo dobrze i z dużym czujem. Tym bardziej dziwi fakt, że nigdy później taka sytuacja nie miała już u Kylie miejsca. O tym, jak dobre były to piosenki świadczy fakt, że dwie dekady po premierze nagrania promujące ten album wciąż są najbardziej rozpoznawalnymi i sygnaturowymi piosenkami z katalogu Kylie Minogue. I nie, nie jest to zasługa wyłącznie seksu, na który postawiła wówczas Australijka, by sprzedać światu te numery – są to po prostu dobre, popowe kompozycje. Kylie przehandlowała je ze znanym sobie wdziękiem, zostawiając w tyle gro młodszych, stawiających na wulgarność gwiazdek popu. Sprzedała dobry produkt, nie marketingową, sezonową wydmuszkę – dzięki temu dzisiaj, w dobie streamingu, ludzie nadal z ogromną przyjemnością odpalają te kawałki.
Mimo całej chwały, jaka spłynęła na Fever, nie jest to jednak najlepsza płyta Kylie. Paradoksalnie takową jest jej największa komercyjna porażka – Impossible Princess. Fever prócz bardzo mainstreamowego vibe’u posiada wartość dodaną w postaci świetnego planu marketingowego, którego absolutnie nie miała płyta z 1997 roku, stąd w wielu rankingach do dzisiaj to ten album w jej dyskografii wybija się jako „ten najlepszy”. Fever był medialny, Impossible Princess była jego zupełną przeciwnością, w dodatku z łatką koszmarnej klapy. Fever jest niezłą, ale całościowo słabszą płytą. Obok rewelacyjnych singlowych numerów, transowego, podkręconego gitarami Love Affair, otwierającego krążek electro – disco – funkowego More More More czy tytułowego, syntetycznego i przyjemnie ejtisowego Fever jest tutaj trochę materiału typowo wypełniającego przestrzenie pomiędzy highlightami. Mowa o totalnie nijakim Your Love będącym gorszą kopią Fragile, mocno przewidywalnym, brzmiącym jak odrzut z Light Years, klubowym Dancefloor czy dziwacznym, electro – funkowym Give It to Me. W zasadzie każdy z tych trzech tracków można byłoby zastąpić zdegradowanym do statusu bonusu, przyjemnym, euro – dance’owym Tightrope.
Fever to album naładowany seksualną energią, perfekcyjnie opakowany, nie do końca doskonały muzycznie, charakteryzujący się dość chłodną, jakby zaprogramowaną produkcją ale jakościowo wybijający się do pierwszej trójki najlepszych dokonań Kylie. Komercyjny strzał w dychę, ale też trochę pułapka dla dalszej kariery Australijki. Do tej pory artystka nie przebiła jej sufitu, a promocja i brzmienie każdego jej kolejnego studyjnego krążka wydanego pod szyldem Parlophone (może z wyjątkiem Body Language) były w pewnym sensie zakładniczką tej płyty. Taniec – seks – electro – disco. I tak w kółko. Dopiero wraz z przejściem do wytwórni BMG kilka lat temu w muzyce Kylie mimo obracania się w podobnej stylistyce dało poczuć się naprawdę nową jakość i energię. Bez względu na to, w dobie gwiazd jednego sezonu wytrwanie na scenie muzycznej ponad trzy dekady zasługuje na duże uznanie i świadczy o tym, że Kylie jest na swoim miejscu, ponieważ naprawdę lubi to co robi. Fever jest dzisiaj najjaśniejszym brylantem w jej koronie, punktem zwrotnym w karierze oraz absolutną, globalną kulminacją Minogue-manii, która ugruntowała jej status w współczesnej muzyce popularnej. Album z prawdziwą klasą, której brakuje wielu współczesnym gwiazdom mainstreamowego popu.
3 uwagi do wpisu “Kylie Minogue – Fever (2001)”