
Powstawanie albumu Black Anima przypadło na bardzo trudny czas w życu wokalistki Lacuny Coil – Cristiny Scabbii. W momencie tworzenia tej płyty najjaśniejszy diament Lacuny jakim jest Cristina, zakończyła trwający 13 lat związek z gitarzystą Slipknot. Nie da się ukryć, że Anima była płytą ciężką, ciemną i smutną, ale w porównaniu z wcześniejszym dorobkiem grupy był to także album nieco wtórny i wyjątkowo hałaśliwy. Włosi już wtedy nie za bardzo mieli chyba pomysł na to, w jakim kierunku mają podążać w świecie, który jest coraz bardziej online. W szukaniu nowych pomysłów na siebie nie pomogła im także globalna pandemia, która zatrzymała wszystkie ich twórcze działania na dobrych kilkanaście miesięcy. W obliczu braku nowego materiału, grupa postanowiła ponownie nagrać swój legendarny krążek Comalies z 2002 roku, adaptując go brzmieniowo i wokalnie do swojego współczesnego stylu. Odniesienie się do najbardziej kluczowego momentu kariery pozwoliło formacji na nowo wskrzesić iskrę, która rozpaliła w nich ogień kreatywności. Sleepless Empire jest dziesiątym studyjnym krążkiem Lacuny. Jak wypada w starciu z poprzednimi albumami? Jaki kurs wytycza zespołowi na kolejne lata?
Imperium Bezsenności to świat, w którym żyjemy teraz. To świat gorączkowy, w którym zawsze musimy być czujni i produktywni. Oczekuje się od nas, że będziemy cały czas w kontakcie z resztą świata, ale jednocześnie jesteśmy od niego coraz bardziej odłączeni, ponieważ wszystko odbywa się zdalnie, online. [Album] skupia się na poczuciu przytłoczenia we współczesnym świecie, w którym wszystko dzieje się w sieci i jest bezosobowe, będąc niczym opowieść, wznosząc się i opadając, w sposób który trzyma fanów w napięciu. Nie da się ukryć, że nowe dzieło grupy jest wyrazem tęsknoty za czasami, w których muzyka była czymś, co nie było tak bardzo dostępne, oczywiste, wszechobecne. Czasami, w których każdy nowy album był wydarzeniem, do którego ludzie przywiązywali o wiele większą uwagę niż dzisiaj, ponieważ konsumowali nie tak łatwo dostępną muzykę w zupełnie inny sposób niż obecnie. Cóż mogę powiedzieć: Lacuna nie jest pierwszym, ani ostatnim zespołem – weteranem sceny, który musi mierzyć się z takimi rozterkami. Jedni znoszą zachodzące zmiany lepiej, inni gorzej. Nowym albumem Lacuna niestety sprawia wrażenie, jakby wciąż była na zakręcie. Powiem więcej – już nawet nie na zakręcie, a na zaślepionym z każdej strony rondzie.
Dla jasności: nie chodzi mi tutaj o to, że Sleepless Empire jest produkcją złą. Całościowo wypada nawet lepiej od albumu Black Anima! W mojej opinii nie prowadzi on jednak grupy absolutnie w żadnym kierunku. Jest to kolejny po Animie i Comalies XX miks przewidywalnego i głównie krzykliwego grania, po przesłuchaniu którego nie mam żadnej wizji na dalszy, kreatywny rozwój grupy. Subtelne, gotyckie migawki to za mało. Jedyne wrażenie jakie mam, to że jest to band u schyłku swojej artystycznej działalności, nagrywający hałaśliwy materiał pod koncerty, na które pewnie jeszcze przez parę ładnych lat, głównie z sentymentu, będzie przychodziła jakaś względnie stała, ale systematycznie i powoli malejąca grupa fanów. Podobnie jak w przypadku Animy, nowy projekt ma dobry, mocno osadzony w współczesności koncept, przyjemne dla oka wizuale. Nie ma jednak tego czegoś, co wyniosłoby go topu, w którym lśnią takie krążki jak Comalies, Unleashed Memories czy Karmacode. Sprasowany niczym papier ścierny, głośny dźwięk zabija na tym albumie całą magię, którą mógłby emanować, eksplorując rozmaite aspekty podejmowanej przez niego tematyki. Praktycznie każdy utwór jest utrzymany w rycząco – bucząco – wyjącym schemacie, przez który usilnie próbuje przebić się stająca na rzęsach Scabbia. Brakuje mi tu jakiejś odważniejszej, oszczędnej i odciążającej ucho wokalnej lub instrumentalnej wariacji, pewnego rodzaju alternatywnego brzmieniowo podejścia, zwrotu akcji, zaskoczenia, momentów wyciszenia świetnie nadających się do zobrazowania tytułowej bezsenności czy odłączenia, odejścia od uparcie mielonych schematów.
Podobnie jak na poprzednim albumie, na Sleepless Empire jest jednak kilka momentów, które zasługują na uwagę i pochwałę. Tak, pochwałę! To, że nie widzę wyraźnego kierunku dla Lacuny w przyszłości, nie znaczy, że grupa wpadła na mieliznę pokroju Godmode In This Moment. Lacuna nawet obracając się w jednym i tym samym maglu wciąż potrafi utrzymać pewien poziom, wypadając o wiele lepiej w starciu z kapelą Marii Brink, która dryfuje aktualnie gdzieś w totalnej nicości. Ciekawą kompozycją jest ciężkie, walcowate, rozwijające się w kierunku potężnego finału Sleep Paralysis z genialnym wokalem Scabbi i gitarową solówką Marco Zelatiego. Bardzo dobrze pod tym kątem wypada także hymnowe, choć odrobinę za długie i powtarzalne In Nomine Patris, które jest obok radiowego I Wish You Were Dead jednym z najbardziej zapamiętywalnych momentów całego wydawnictwa. W kontekście całej płyty dość dobrze sprawdza się także zamykające całość Never Dawn, które w roli samotnego singla w ogóle nie przypadło mi do gustu. Niebywale podoba mi się tutaj taki trochę plemienny, bardzo klimatyczny początek – dlaczego takich motywów na tym krążku jest tak mało?! Myślę, że numer świetnie sprawdzi się także jako closer koncertowej setlisty. Cristina wzbija się tutaj na szczyty swoich wokalnych umiejętności, za co należą się jej duże brawa. Jej wokal jest elementem, który ciągnie całą płytę co najmniej o gwiazdkę w górę. Przyjemnym mrugnięciem oka w kierunku bardziej gotyckich wcieleń Lacuny jest rozpoczynające się po łacinie Gravity. Świetnie wchodzi także otwierające album, złowróżbne, grzmiące gitarami, pełne zaśpiewów Scabbii The Siege.
Rozpatrując Sleepless Empire w kontekście poprzednich, goth – metalowych wzlotów i pop – rockowych upadków Lacuny Coil, to niestety mimo sporej dawki ciężaru, bliżej mu do tej drugiej grupy, głównie przez przewidywalne, głośne, niebywale sprasowane brzmienie. I nic nie pomoże tu fakt, że Scabbia i Ferro osiągają prawdopodobnie swoje najwyższe wokalne góry. To wspaniale, że po tylu latach wciąż są w takiej formie. Szkoda, że produkcja i brzmienie nie jest w stanie wyjść ponad to, by dodać całemu projektowi jakim jest Lacuna Coil, porządnej, prawdziwie jadowitej i przede wszystkim zróżnicowanej dawki świeżości. Jednego jestem jednak pewien – zagorzali, mocno oswojeni szczególnie z ostatnimi dokonaniami fani Lacuny Coil będą raczej zadowoleni z tego albumu. Jest zdecydowanie lepszy niż popowe historie w stylu Shallow Life, Dark Adrenaline czy poprzedzająca go, wyjątkowo nierówna Black Anima. Dla nowych, słabo obeznanych w dorobku zespołu osób Sleepless Empire raczej będzie trudnym materiałem do przyswojenia. W dobie streamingu będzie to po prostu płyta, która pozostanie odsłuchana raz, albo w ogóle zostanie wyłączona po odtworzeniu dwóch czy trzech, prawdopodobnie singlowych numerów, które tym razem są wyjątkowo słabe i mało lepkie. Mi osobiście, mimo dużej sympatii do całego bandu, wystarczy już takiej Lacuny. Warto, by przy kolejnym projekcie, szczególnie pracując nad brzmieniem, Włosi przypomnieli sobie zasadę, że czasem mniej znaczy więcej – i tego im właśnie teraz życzę!
