Lacuna Coil – Karmacode (2006)

karmacode-large
Lacuna Coil | Karmacode | 31 III 2006 | ★★★★

Wraz z początkiem nowego millenium rozpoczęła się pewnego rodzaju metalowa rewolucja w mainstreamie. Przebicie się holenderskiej formacji Within Temptation do komercyjnych stacji muzycznych w Niemczech otworzył drogę zespołom z innych części Europy. Ten kto pamięta z jaką częstotliwością ciesząca się ogromną popularnością w wielu europejskich krajach stacja VIVA powtarzała withinowskie Ice Queen i Mother Earth wie o czym mowa. Północ zalała Europę symfonicznym, power – metalowym graniem w stylu Nightwish, zaś z południa na rynek odważnie zaczęła wkraczać gothic – metalowa Lacuna Coil.

Tendencje panujące na rynku zmienił jednak gigantyczny sukces amerykańskiego zespołu Evanescence. Kapela inkorporowała inspirowane dokonaniami rodzimej formacji Type O Negative symfoniczne, gotycko – metalowe melodie w pseudo – ramy będącego wówczas w USA w rozkwicie nu, alternative i rap metalu. Ta zgrabna, skrojona wizualnie pod mainstream, lukrowana mieszanka uzyskana na płycie Fallen zalała amerykański i światowy rynek muzyczny niczym tsunami. Gdzieś w okolicach 2005 roku w Europie moda na stricte gotyckie granie zaczęła mocno słabnąć. Gro zespołów, które posmakowały w latach 2000 – 2004 komercyjnego sukcesu zaczęło zmieniać kurs i płynąć z kolejnymi albumami w kierunku Ameryki. Zanim na podbój USA wyruszyło Within Temptation z krążkiem The Heart of Everything, w 2006 roku swoje brzmienie na albumie Karmacode zaczęła amerykanizować formacja Lacuna Coil. Z jakim skutkiem? Jak komercyjny sukces tej płyty wpłynął na dalsze dokonania zespołu?

Lacuna Coil na amerykańskim rynku pierwsze sukcesy zaczęła święcić jeszcze przy okazji wydanej w 2002 roku płyty Comalies. Unikatowe brzmienie zespołu doceniono na Independent Music Awards, na którym grupa otrzymała nagrodę za utwór Heaven’s a Lie. Kompozycja Swamped wylądowała na ścieżce dźwiękowej do filmu Resident Evil 2: Apokalipsa, a teledyski zespołu zaczęła puszczać tamtejsza MTV, lokując je w legendarnym programie Headbangers Ball. Włochom w USA było łatwiej zaistnieć niż komukolwiek innemu z Europy, ponieważ na wokalnym froncie oprócz zjawiskowego, damskiego wokalu Cristiny Scabbi był także męski, mocny głos Andrei Ferro. Duet w połączeniu z wyjątkowymi, leniwie rozwijającymi się, potężnymi, gotyckimi melodiami był wtedy dla wielu nowinką z pogranicza muzyki niezależnej, która doskonale uzupełniała niszę zdominowaną w tamtym czasie przez komercyjne Evanescence.

Na froncie Evanescence od początku stała kobieta. Nie bez powodu w pierwszym singlu promującym album Fallen pojawił się wokalny kontrapunkt w postaci udziału nu metalowca Paula McCoya z formacji 12 Stones. Po takiej bombie później można było odcinać kupony już tylko z udziałem wokalu Amy Lee. Wprowadzenie Evanescence na amerykański rynek było dobrze zaplanowane i przekalkulowane, zaś Lacuna Coil wypłynęła na tamtejsze wody bez misternie planowanej strategii. Nie odniosła sukcesu na miarę Evanescence, ponieważ z albumem Comalies nie miała prawa go odnieść. Do tego dochodzi jeszcze samouwielbienie cechujące amerykański rynek – nic, co jest spoza Ameryki, nie może być przecież lepsze niż rodzime. Istniejąc w tamtejszych mediach Lacuna miała jednak pewien punkt zaczepienia, do którego za namową speców z wytwórni płytowej postanowiła odnieść się cztery lata później, na płycie Karmacode.

Dla wiernych fanów Lacuny Coil wydana w 2006 roku płyta Karmacode okazała się trudną fortecą do sforsowania. Lacuna podążyła w stronę dynamicznego, rytmicznego, gitarowego grania wzbogaconego rozmaitymi damskimi i męskimi wokalizami pojawiającymi się znienacka to tu, to tam. Zespół skręcił w schematyzm i mocno zapadające w pamięć refreny. Utwory takie jak Fragile, To the Edge, What I See czy The Game w zasadzie można wsadzić do jednego worka. Gro kompozycji urozmaicono orientalnymi, chóralnymi zaśpiewami Scabbi (Fragile, Our Truth, You Create, Fragments of Faith czy The Game). Między ciężkie Devoted czy What I See wciśnięto balladowe, nośne Within Me. Czymże byłaby płyta bez ckliwej, nieskomplikowanej ballady?

Echo „starej” Lacuny najbardziej słyszalne jest w powolnym ale potężnym, nastrojowym In Visible Light oraz balladowym, zaśpiewanym po włosku Without Fear. Prawdziwym koszmarem tej płyty jest jednak zrobiony pod USA cover Depeche Mode Enjoy the Silence, wydany tam zresztą na drugim singlu. Pop – rockowe, bezsensowne napierdalanie w rytm oryginału. Brzmieniowy, nienajlepszy prognostyk na przyszłość. Niesłychanie oryginalny wybór na cover – tak jakby Depeszowcy nie mieli nic ciekawszego w swoim repertuarze nadającego się do recyklingu. Kryterium wyboru tym razem jednak było iście wytwórniane – Enjoy the Silence to największy hit Brytyjczyków w USA. Jak na złość musiał być to pierwszy utwór Lacuny, który miałem okazję usłyszeć lata temu.

Charakterystyczną cechą kierującą Karmacode w stronę nu metalu jest brak gitarowych solówek – jedynym wyjątkiem jest The Game. Nie jest to jednak płyta stricte nu metalowa, to raczej takie opary nu metalu, momentami przywodzące na myśl dokonania Korna. W tamtym czasie była to płyta zlinczowana przez masę europejskich fanów zespołu. Wielu doceniło ten krążek dopiero wtedy, kiedy Lacuna faktycznie powędrowała w młodzieżowe, pop – rockowe nijakie melodie. Przy koszmarach takich jak Shallow Life czy Dark Adrenaline, Karmacode brzmi jak majstersztyk. Z dwojga złego lepsza okazała się inspiracja Kornem niż Linkin Park. 

Moja przygoda z Lacuną rozpoczęła się od Karmacode. W tamtym czasie była to płyta, która zrobiła na mnie duże wrażenie. Lubię jej słuchać po dzień dzisiejszy ze względu na bardzo przyjemną, ciężką, nieskomplikowaną ale jeszcze mało kiczowatą formę. W tandeciarskie gówno Lacuna wdepnęła dopiero na Shallow Life – ten album to był szok. Niestety to amerykański sukces Karmacode skierował zespół w te koszmarne pop – rockowe rejony. Na całą dekadę. Gdyby nie było popytu, nie byłoby podaży.

Karmacode w dyskografii Lacuny Coil stanowi przejście z fazy gotyckiego, bardziej skomplikowanego i klimatycznego grania w typowe, robione pod szerszą publikę szablonowe, łagodne numery tylko momentami udające ciężkie granie. Na Karmacode nie ma jeszcze takiego parcia na amerykańską młodzież. Ciężar gitar z wyjątkiem coveru Enjoy the Silence zdecydowanie przewyższa tutaj mainstreamowe normy. Jest to płyta, która delikatnie odsunęła od zespołu część wiernych, wychowanych na In a Reverie, Unleashed Memories i Comalies fanów. Ilość nowo pozyskanych, mniej wymagających słuchaczy była jednak w tamtym czasie nieporównywalnie wyższa od tej grupy. W samych Stanach krążek rozszedł się w 200 tys. kopii, a na całym świecie w ilości grubo przekraczającej 0,5 mln. Ta nowo pozyskana większość oczekiwała później takich płyt jak Shallow Life czy Dark Adrenaline. Zagorzali fani wraz z ukazywaniem się tych płyt poszli wtedy w zupełną odstawkę.

Materiału, na którym swoje fundamenty zbudowała Lacuna nie sposób jednak zapomnieć. Dzięki tej solidnej podstawie zespół, mimo czasowego dryfu w kierunku popu nie przepadł w próżnię, tak jak oparte na rynkowej kalkulacji Evanescence. W dobie kiedy pop – rockowa, amerykańska formuła uległa wyczerpaniu, to właśnie Karmacode okazał się przystankiem na którym pozostała zgromadzona największa rzesza fanów prawdziwej, jeszcze nie do końca eksportowej Lacuny. Dlatego po tak słabych płytach jak Shallow Life, Dark Adrenaline i Broken Crown Halo to Karmacode był pierwszym albumem, do którego formacja mogła odwołać się na przywracającym nadzieję w zespół albumie Delirium.


Połącz się z nami! ★★★ instagram.com/krytycznie.muzycznie ★★★ facebook.com/krytycznie.muzycznie ★★★



Dodaj komentarz

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s