
Obserwuję muzyczną karierę Jennifer Lopez od ukazania się jej debiutanckiego krążka On the 6 w 1999 roku. Jej pierwsze płyty były promowane zawsze przez nośne, zapadające w pamięć numery wspomagane wysokobudżetowymi teledyskami. Dzięki tym bardzo dobrze dobieranym singlom na zakup całych długogrających wydawnictw Lopez skusiły się miliony jednostek. To między innymi dlatego jej pierwsze płyty miały bardzo długie życie na listach sprzedaży.
Uważam, że Jennifer Lopez jest głównie singlową artystką. Pozostały materiał wypełniający jej płyty zazwyczaj był dla mnie potwornie rozczarowujący. Zdarzyło się oczywiście kilka wyjątków, ale zdecydowanie za mało, żebym mógł mieć inne zdanie. Myślę, że między innymi z tego powodu Lopez jest teraz tak ciężko wcisnąć swoje długogrające wydawnictwa komukolwiek. Trend ten konsekwentnie postępuje od wydania Rebirth w 2005 roku. Każda kolejna płyta to sprzedażowa klapa. Nawet Love? z 2011 roku promowane przez międzynarodowy, wykuty na legendarnej Lambadzie hit On the Floor sprzedało się niewyobrażalnie wręcz słabo biorąc pod uwagę gigantyczne zainteresowanie singlem z Pitbullem.
Ludzie, którzy nie są zagorzałymi fanami gwiazdy po prostu wiedzą, że na jej płytach nie ma czego szukać, a sama zainteresowana każdym kolejnym krążkiem nie próbuje zmieniać stanu rzeczy. Mimo to artystka na początku tego roku z otwartymi ramionami została z powrotem przyjęta do kompanii Sony, z którą rozwiodła się po koszmarnej klęsce albumu Brave z 2007 roku. Lopez szybko zabrała się do roboty i od kilku dni w eterze możemy słuchać jej nowego singla Ain’t Your Mama.
Jednym z autorów utworu jest Dr. Luke, czyli Lukasz Gottwald, producent muzyczny polskiego pochodzenia. Luke jest zamieszany w głośną w USA aferę z piosenkarką Keshą, która oskarżyła go o gwałt, napastowanie i pobicie. Za rozwój muzycznej kariery Keshy w dużej mierze odpowiedzialny jest Gottwald, związany z wytwórnią Sony. Kesha, związana kontraktem z Sony nie może tworzyć nowej muzyki bez jego udziału. 6 kwietnia sąd apelacyjny w Nowym Jorku oddalił większość zarzutów postawionych Dr. Luke’owi przez Keshę i jej prawników, co wzbudziło niemałe kontrowersje w USA. Następnego dnia Jennifer Lopez wydała singiel, którego głównym współautorem i współproducentem jest Dr. Luke. Choćby z tego powodu myślę, że utwór nie odniesie tam oszałamiającego sukcesu, na jaki został zaplanowany. Piosence nie pomogło nawet wykonanie na żywo w ostatnim w historii finale American Idol, który obejrzało ponad 13 mln widzów. Jeśli już ktoś to kupi, to będzie to raczej Europa niż USA.
Abstrahując od zamieszania związanego z Gottwaldem, uważam, że Ain’t Your Mama to całkiem udany numer. Wkręcający i nośny, tak jak gro singli Jennifer wydanych niegdyś pod szyldem Sony. Podoba mi się to latynoskie zacięcie, perkusja, bębny, minimalistycznie pobrzmiewający syntezator oraz ustawienie wokalu Lopez w centrum całej kompozycji. Ma to ład i skład, świetnie brzmi w radiu i wreszcie nie ma tutaj Pitbulla. Na pewno jest to bardziej udany przedsmak zwiastujący nowe nagrania gwiazdy niż kiedyś Loubotins czy Fresh Out the Oven. Nie mam jednak przekonania czy Lopez bez wspomagacza w postaci jakiegoś rapera będzie w stanie wylansować w dzisiejszych czasach hit na miarę On the Floor, Get Right czy Jenny from the Block. Jennifer Lopez chyba sama w sobie nie ma takiej mocy, żeby dzisiaj z takim brzmieniem wstrzelić się w szczytowe partie list przebojów. Czasy, kiedy lansowała przeboje sama bezpowrotnie zakończyły się na albumie J.Lo. Kto w takim razie będzie jej kolejną trampoliną do sukcesu?
Jedna uwaga do wpisu “Jennifer Lopez – Ain’t Your Mama (2016)”