
Dzisiaj nagrywanie muzyki przypomina generyczną, taśmową produkcję. Robi się ją pod konkretne, poprzedzone rynkowym rozeznaniem zamówienie. Jeśli ktoś ma do zaoferowania towar, na który jest mały popyt, ponieważ dominują inne trendy, musi kombinować i szukać niszowych kanałów dystrybucji. Jeśli ma talent, ale nie ma osobowości, charyzmy i odwagi – ma pecha, bo będąc przeźroczystym niewiele zdziała. Do grona szczęśliwców, posiadających wszystkie te faktory zalicza się Alecia Moore aka P!nk. Zaczęła w 2000 roku, dobrze osadzoną w tamtejszych rynkowych realiach, niepozorną płytą Can’t Take Me Home. Wydając rok później album M!ssundaztood pokazała swój prawdziwy charakter i prawdopodobnie w tym momencie wygrała już całą swoją dalszą karierę. Mimo zadyszki, którą złapała przy trzecim krążku Try This przetrwała i z powodzeniem wydawała kolejne, osadzone w swoim charakterystycznym pop-rockowym stylu płyty. Dzisiaj, pięć lat od wydania albumu The Truth About Love, wydając swój siódmy studyjny longplay Beautiful Trauma mierzy się z streamingowym potworem i ageizmem, na który chorują już niemal wszystkie stacje radiowe i telewizyjne. Na razie jednak nic nie wskazuje na to, by miała przegrać.
Beautiful Trauma jest esencją tego co w P!nk najlepsze. Poszczególne utwory łączą w sobie pop, taneczne rytmy, r&b i klasyczne ballady wykonywane przy akompaniamencie pianina czy gitary akustycznej. Na krążku znalazł się tylko jeden duet – nagrany z Eminemem, w większości rapowany utwór Revenge. W jednym z ostatnich wywiadów artystka ujawniła, że, będąc na głębokim rauszu, wysłała do rapera lukrowany e-mail w którym poprosiła go, by zarapował w napisanym przez nią numerze. Eminem, który przebywał wówczas w Rio de Janeiro odpisał „ok”, a cztery dni później wysłał jej numer z swoją wstawką, w której nie tylko rapował, ale i normalnie śpiewał! Revenge jest kompozycją, która z całego zestawu może mocno namieszać na listach przebojów. I jest cholernie retro!
W singlowym What About Us piosenkarka łączy odmalowane w wokalu, podbite pogłosem fortepianu emocje z klubowymi dźwiękami bębnów, syntezatorów i gitary akustycznej. Poprzednie dokonania gwiazdy przypomina otwierające płytę, tytułowe Beautiful Trauma oraz gitarowe, nostalgiczne Whatever You Want. Better Life uwodzi klasycznym, nieprzekombinowanym r&b. Swoje miejsce posiada także taneczny, hipnotyczny i bardzo sensualny Secrets nadający się idealnie na europejskie listy przebojów. Z kolei gitarowe Where We Go przypudrowano gorącym, hiszpańskim temperamentem. Wisienką na torcie jest hymnowe, neogospelowe I Am Here, przy którym aż serce rośnie. Jeden z najlepszych momentów na płycie.
Na albumie nie zabrakło miejsca dla kapitalnie zaśpiewanych ballad. Melodyjne But We Lost It, filmowe Wild Hearts Can’t Be Broken czy zaśpiewane jedynie przy akompaniamencie pianina, bardzo emocjonalne, zamykające płytę You Get My Love stanowią bardzo mocny filar tej płyty. Po Barbies spodziewałem się kolejnego Stupid Girls. Tymczasem – niespodzianka. Bardzo osobisty utwór będący wyrazem pewnej tęsknoty za młodzieńczymi, pozbawionymi trosk czasami, kiedy P!nk będąc małą dziewczynką bawiła się lalkami w swoim pokoju, nie musząc stykać się z problemami dorosłych. Podobny upust emocji artystka daje w pop-rockowym For Now, w którym przyznaje, że chciałaby czasem przewinąć się wstecz do radosnych chwil, utraconych wskutek różnych, spowodowanych przez siebie sytuacji. W wielu tekstach P!nk mocno ociera się o doświadczenia i wspomnienia z swojego osobistego życia, niekoniecznie pozytywne. Istotne w tym wszystkim jest jednak to, że jej wywody nie przybierają formy biadolenia i nie są przesadnie dramatyczne, a wplątane w to wszystko wizje przyszłości rozpościerające się nad społeczeństwem, które błądzi w swoich wyborach nie są spowite wyłącznie czarnymi chmurami. Jest dystans i sporo ironii skłaniającej do myślenia – tytuł Beautiful Trauma idealnie odzwierciedla zawartość płyty.
P!nk przyznała, że liczyła się z tym, że będąc kobietą w wieku 38 lat, jej nowe nagrania mogą zostać zdyskwalifikowane przez stacje radiowe na samym starcie. Tak jednak się nie stało. Singiel What About Us powoli, ale konsekwentnie piął się w górę na amerykańskiej liście airplay, by w końcu trafić tam do Top 10. Piosenkarka może pochwalić się bardzo liczną i wierną bazą fanów, którzy nie odwrócą się od niej, ponieważ zmieniły się trendy. Mainstreamowi gracze rozdający karty na rynku muszą się z nią liczyć. Nie dając wciągnąć się w obecnie panujące trendy i zachowując swoją artystyczną indywidualność P!nk jeszcze długo pozostanie relewantną graczynią w muzycznym światku. I mimo, że to Rihanna, a nie P!nk będzie nadal wypluwała radiowe przeboje jak maszyna, bijąc przy okazji kolejne rekordy, to za kilka czy kilkanaście lat to P!nk będzie miała pełne stadiony ludzi, a nie jej młodsza koleżanka.
O tym, że P!nk ma swój unikatowy styl mówić nikomu już nie trzeba. Artystka konsekwentnie unika radykalnych zmian w brzmieniu swojej muzyki, obracając się w sprawdzonej pop-rockowej palecie z rozmaitymi, urozmaicającymi ją odcieniami zaczerpniętymi z muzyki tanecznej, elektronicznej, r&b czy country. Nie kombinuje, nie zmusza się do eksperymentów, tylko upublicznia to, co jej naprawdę w duszy gra. Na Beautiful Trauma nie jest inaczej. Wiele osób zapewne stwierdzi, że P!nk brakuje inwencji, że po pięciu latach przerwy powinna wrócić na rynek z czymś świeższym, z masą nowych pomysłów. Mogłaby tak zrobić, ale nie byłaby wtedy sobą. Moc, która emanuje z jej płyt jest nierozerwalnie sprzężona z jej osobowością. To pozwala P!nk być autentyczną i magnetyczną zawsze, a jej kolejne płyty nie muszą być odziewane w rozmaite fatałaszki, przykrywające to czy tamto, by znalazły swoich nabywców. I dlatego, mimo tego, że Beautiful Trauma wybitnie nie zaskakuje, to wybornie cieszy ucho!
Jedna uwaga do wpisu “P!nk – Beautiful Trauma (2017)”