Amaranthe – Manifest (2020)

Amaranthe | Manifest | 2 X 2020 | ★★★★★

Amaranthe to pochodzący z szwedzkiego Gotheburga sekstet blendujący melodyjny power i death metal z prostymi, chwytliwymi strukturami charakterystycznymi dla popu, dance czy EDM-u. Brzmienie zespołu urozmaicają trzy wokale prowadzące. Na pierwszy plan wysunięta jest śpiewająca sopranem Elize Ryd, której partie w równej części uzupełniają niski, męski wokal Nilsa Molina oraz growl Henrika Englunda Wilhelmssona. Zastosowany na debiutanckim krążku patent przyjął się tak dobrze, że stał się trwałym wyróżnikiem zespołu na tle podobnych kapeli zasilających nurt melodyjnego metalu. Muzyka zespołu począwszy od debiutu w 2011 roku wciąż wzbudza skrajne emocje wśród krytyków i speców od cięższych brzmień – wielu chwali zespół za ciężkie i wybitnie chwytliwe granie oraz niestandardowy zestaw wokalny, natomiast inni konsekwentnie wrzucają jego dokonania do worka z totalną, nie wartą uwagi pop – metalową sztampą. Rynek rządzi się jednak swoimi prawami – gdyby nie było popytu, nie byłoby podaży – pod koniec 2020 roku ukazał się szósty album grupy Manifest.

Prawda jest taka, że mógłbym pod ten wpis podciągnąć jakikolwiek poprzedni album zespołu. Amaranthe od lat jest wierny sprawdzonym patentom i z albumu na album wprowadza bardzo niewiele brzmieniowo – wokalnych modyfikacji. Na podstawowych wydaniach każdego krążka jest tyle samo piosenek, każdy trwa ok. 40 minut. Czasem jest bardziej popowo, czasem bardziej metalowo, raz jest mniej, raz więcej kiczu. Wszystkie numery łączy ze sobą jednak niezwykły power, który prędzej czy później z większości z nich robi mainstreamowe i koncertowe przeboje, których ludzie po prostu chcą słuchać. Kawałki są nośne, łatwo wchodzą, mają moc zarówno w studiu jak i na żywo a całość jest ubrana w zgrabne, w miarę spójne i nowoczesne, wizerunkowe wdzianko. Wokaliści w zasadzie zawsze dają radę, umiejętności zaplecza brzmieniowego również niczym od nich nie odstają. Krytycy i wielu fanów gatunku zarzucają grupie schematyczność i zjadanie własnego ogona, a oni uparcie robią swoje, wciąż zwiększając swoją popularność. Taka jest jednak moc setek, a może i nawet tysięcy zagranych koncertów i festiwali. Jeżeli grupa potrafi dołożyć do pieca na żywo, to nawet zbytnio nie ewoluując muzycznie utrzyma się na fali i żadne wylane na nią krytyczne pomyje nic jej nie zrobią. Ma być moc. Problem pojawi się dopiero wtedy, kiedy jej braknie.

Na albumie Manifest mocy jest pod dostatkiem, rzekłbym, że nawet więcej niż na poprzedzających go krążkach Helix i Maximalism. Jest tutaj kapitalny, pandemiczny Viral, metalowo – klawiszowy potwór Archangel, intensywny, syntezatorowy Adrenaline, czy ociekający nadmiernym patosem, dynamiczny The Game. Każdy z tych numerów to potencjalny koncertowy banger, którym Amaranthe rozpierdoli niejedną festiwalową scenę. Nie gorsze są epickie, otwierające album Fearless, hymnowe, nagrane z udziałem Noory Louhimo Strong czy bardziej symfoniczne, zbliżone do pop – rocka Make It Better czy Scream My Name. Grupa ma także skłonność do nadmiernej patetyzacji czegoś, co nigdy nie powinno w ten sposób wybrzmieć. Dowód? Orkiestrowa, walcowato – gitarowa, ciągnąca się w nieskończoność ballada Crystalline. Niejeden fan gatunku wyśmieje ten kawałek. Nie jest tajemnicą, że wiele utworów Amaranthe jest mocno przesadzonych, naciąganych, zalatujących kiczem i mocno eurowizyjnych. Ballada Crystalline czy koncówka Manifestu w postaci numerów takich jak BOOM!1 czy Do Or Die jest tego doskonałym przykładem. Nie jest to jednak tak istotne dla oceny całej płyty, bowiem wszystkie poprzednie krążki grupy mają po kilka takich tracków. Taki po prostu jest Amaranthe.

Dokonania Amaranthe, w tym krążek Manifest są dowodem na to, że Szwedzi jako naród czy to w popie, czy w cięższych brzmieniach mają niezwykłą smykałkę do tworzenia wybitnie chwytliwych utworów na potrzeby szeroko rozumianego mainstreamu. Wielu muzyków czy producentów z całego świata może im takiego daru tylko pozazdrościć. Amaranthe z powodzeniem wypełnia od dekady bardziej komercyjną niszę w nurcie melodyjnego metalu. Myślę, że jeżeli samemu zespołowi nie znudzi się nagrywanie kolejnych, podobnie brzmiących numerów, to raczej nie grozi im spadek popularności. Materiał wypełniający Manifest aż prosi się o zagranie na żywo. Jestem przekonany, że kiedy występy będą już w pełni możliwe, odtworzenia płyty w serwisach streamingowych z miejsca powędrują w górę, osiągając poziomy zbliżone do numerów z starszych albumów. Dopóki jednak trwa pandemia – impuls wstrzyknięty w studyjne brzmienie płyty Manifest powinien w zupełności zadowolić fanów formacji i wielbicieli melodyjnego pop – metalu.  


Jedna uwaga do wpisu “Amaranthe – Manifest (2020)

Leave a Reply