Mechanical Animals jest trzecim studyjnym albumem grupy Marilyn Manson. Płyta została wydana w 1998 roku jako druga część trylogii na którą składały się także albumy Antichrist Superstar oraz Holy Wood (In the Shadow of the Valley of Death). Mansonowy tryptyk to pozycja obowiązkowa dla osób zanurzających się w świat industrialnego metalu – te płyty po prostu trzeba znać! By jednak dobrze zrozumieć historię opowiedzianą w trylogii trzeba odsłuchiwać składające się na nią płyty w odwrotnej kolejności zaczynając od albumu Holy Wood i kończąc na Antichrist Superstar. Dlaczego? Manson opowiada historię od tyłu. Na Holy Wood poznajemy osoby, które są nikim, są zbędne i nikomu niepotrzebne a których marzeniem jest stać się kimś. Na etapie Mechanical Animals osiągają one upragnioną sławę, sukces oraz pieniądze i mierzą się z wszystkimi pokusami, rozpustą i rozkładem moralnym które się z nimi wiążą. Ostateczne zniszczenie i upadek człowieka opętanego żądzą sławy, blichtru i wszelkich pokus następuje na Antichrist Superstar. Nie byłbym sobą, gdybym pierwszy wpis poświęcony tryptykowi rozpoczął od początku więc w 25. rocznicę wydania Mechanical Animals celuję prosto w jego środek – w płytę, która w momencie ukazania się bardzo podzieliła fanów Mansona oczekujących po genialnym Antichrist Superstar kolejnego ryjącego banię, ciężkiego, brudnego i agresywnego wydawnictwa. Czym zwabiły mnie do siebie mechaniczne zwierzątka?
Wraz z wydaniem Animals sam Manson jak i członkowie jego zespołu zerwali z wizerunkami które przybrali na potrzeby ery Antichrist Superstar obierając kurs na glam rockowy, pełen przepychu blichtr inspirowany dokonaniami Davida Bowiego czy Roxy Music. W singlowym, zaczynającym się dla mnie iście depeszowsko The Dope Show Manson objawia się światu jako Omega – androgyniczny, bezpłciowy przybysz z kosmosu, wtłoczony przez żądnych zysku biznesmenów w grupę muzyczną Mechanical Animals, która jest showbiznesowym produktem wykreowanym wyłącznie na potrzeby chwili, zaplanowanym od początku podstępem, którego celem jest zwabienie w sieć zniszczenia zwykłych zjadaczy chleba wpatrzonych bezmyślnie w telewizję. Efektem działań Omegi jest wyłaniający się obraz przyszłości pozbawionej miłości w której narkotyki (pojmowane dosłownie jako dragi ale też i jako upajanie się np. sławą, pieniędzmi) oraz telewizja (dzisiaj można rozszerzyć jej rozumienie na nowe media) trwale zastąpiły ludzkie więzi a sami ludzie zamienili się w wyzute z wszelkich emocji androidy – mechaniczne zwierzęta pozbawione dusz, zawładnięte przez rozmaite żądze – sławy, władzy czy bogactwa. Ten temat mocno rozwinięto w drugim singlu I Don’t Like Drugs (But the Drugs Like Me) oraz New Model No. 15 – pełnym sarkazmu ognistym strzale w kulturę konsumpcjonizmu, która ponad indywidualność stawia powierzchowność.
Samotność, izolacja, głupota, postępująca demoralizacja i deprywacja emocjonalna w świecie tytułowego, lśniącego glitter rockiem Mechanical Animals są na porządku dziennym. Ludzie stracili swoje dusze stając się mechanicznymi zwierzętami. Obraz pustki, odurzonych i martwych emocjonalnie jednostek działających jak uszkodzone moduły dostawcze wykreowano w bardzo nostalgicznym jak na Mansona z tamtych czasów The Last Day on Earth. Nie jest to jednak jedyny moment, kiedy Marilyn emanuje swego rodzaju indyferencją, czarną melancholią. Podobny klimat spowił zamykający płytę oraz całą singlową promocję, ponury Coma White z którego wyłania się przestroga przed tym, że żadne narkotyki tego świata (używki, media, religie, rzeczy materialne, postacie itd.) po które człowiek może sięgnąć by przenieść się do innej, w jego mniemaniu lepszej rzeczywistości nie uchronią go przed sobą samym, przed jego wrodzonymi skłonnościami do autodestrukcji. Genialny jest także zbudowany wokół akustycznej gitary, robotycznych, żeńskich zaśpiewów i przebijającego się przez refren płaczu The Speed of Pain. Numer koncentruje się wokół bólu związanego ze złamanym sercem i desperackim pragnieniu by od niego uciec. Jeden z lepszych tekstów Mansona. Jeśli kojarzycie ówczesnego MM tylko z jazgotliwych, emanujących kontrowersjami kawałków odpalając ten track nie tyle się zdziwicie, co bardzo zaskoczycie!
Kolejnym przejmującym punktem płyty jest mroczny Disassociative będący egzystencjalną eksploracją myśli i uczuć kogoś, kto stara poradzić sobie z presją istnienia w świecie, który uważa za opresyjny. Manson maluje eskapistyczny obraz postaci, której duch zostaje odłączony od fizycznego ciała uciekając w kierunku iluzorycznego świata pozbawionego lęków związanych z życiem w zepsutym społeczeństwie. Człowiek dysocjuje, traci poczucie integracji między tożsamością, własnymi wspomnieniami i tym co naprawdę odczuwa. Ważne i wybitnie aktualne przesłanie płynie z jadącego na poszarpanych, elektronicznych sterydach Posthuman. Manson mówi o swoistej idolizacji, chorobliwym dążeniu do doskonałości i zaspokajaniu oczekiwań społecznych. Dzisiaj w taką grę gramy wszyscy w mediach społecznościowych. Stajemy się tam kimś innym, idealizujemy się tylko po to, by dorównać nieskazitelnym, nieistniejącym i niemożliwym do zrealizowania w rzeczywistości wzorcom płynącym z mediów i kreowanym przez wszystkich współczesnych pozbawionych pozornie jakichkolwiek wad i wizualnych mankamentów „idoli”. W metalowo – elektronicznym Rock Is Dead Manson bierze na celownik także branżę muzyczną, która stając się ogólnoświatowym, powiązanym ze sobą siecią biznesowych zależności molochem kładzie dzisiaj nacisk na zysk ponad jakąkolwiek wartość artystyczną. Młodzież jest karmiona seksualno – narkotykowym koktajlem bez względu na dawną świetność muzyki rockowej. Obsesja na punkcie materializmu i sławy zastąpiła czystą formę sztuki, jaką był rock: Rock is deader than dead, shock is all in your head. Your sex and your dope is all that we’re fed!
Mimo, że na Mechanical Animals elementy szokujące znacznie ustąpiły miejsca przekazowi artystycznemu to i tak rozmaite zachowania i wizerunek Mansona z ery Antichrist Superstar i gargantuicznych rozmiarów trasy Dead to the World Tour odbiły się cieniem na przekazie płynącym z drugiej odsłony tryptyku. Manson był wtedy przez wiele osób odbierany bardzo dosłownie i to, że trochę zluzował, przebierając się w błyszczące łaszki nie miało wówczas dla masowej publiczności większego znaczenia. Kontrowersje przykryły bardzo wymowny, ważny i z dzisiejszej perspektywy w sumie proroczy manifest ale pomogły płycie ulokować się na szczycie list sprzedaży w USA, Kanadzie czy Australii oraz na topowych miejscach w pozostałych liczących się rynkach muzycznych świata. Wytwórnia Interscope jak na produkcję traktującą o przepychu i sławie przystało wydała na jej promocję, sesje zdjęciowe, outdoorową reklamę i towarzyszące albumowi teledyski tyle ile prawdopodobnie Manson nie otrzymał na marketing przez całą ostatnią dekadę swojej działalności. Tuż przed premierą albumu zespół wystąpił na gali MTV Video Music Awards (wyobrażacie sobie dzisiaj tego typu band na takiej imprezie?), wideoklip do The Dope Show miał regularną rotację w MTV a numer Rock Is Dead wylądował na napisach końcowych kinowego blockbustera braci Wachowskich – Matrix oraz stał się głównym singlem z ścieżki dźwiękowej do tego filmu. Soundtrack rozszedł się na całym świecie w ponad 3 mln egzemplarzy a film zarobił globalnie ponad 450 mln dolarów. Setki o ile nie tysiące innych rockowo – metalowych formacji mogło wówczas pomarzyć o tak zmasowanej ekspozycji własnej muzyki.
Debiut na szczycie listy Billboardu na poziomie 223 tys. sprzedanych kopii (w miejsce początkowo projektowanych 300 tys.) okazał się o dziwo mało satysfakcjonujący dla ówczesnego szefa Interscope, który po jego poznaniu kazał natychmiast zdjąć gigantyczny baner z androgynicznym Mansonem ulokowany w centrum nowojorskiego Times Square. Koncern stracił zainteresowanie płytą oraz zarzucił Mansonowi sprzedaż poniżej oczekiwań jako efekt jego „nagiej” okładki. Wytwórnia uznała, że wiele amerykańskich sklepów usunęło przez nią płytę ze swoich półek, co przełożyło się na sprzedaż poniżej oczekiwań w najważniejszym tygodniu obecności albumu na rynku. Obłuda rządząca showbiznesem tak bardzo wyśmianym przez Mansona w The Dope Show, Rock Is Dead czy New Model No. 15 o ironio, urzeczywistniła się więc bardzo szybko w praktykach ówczesnego wydawcy zespołu. Nie sprzedajesz się tak jak powinieneś, bo nie robisz tego co chcemy – spadasz na n-ty plan a my inwestujemy w kogoś nowego, kto zrobi wszystko dla sławy, którą mu damy. Wypisz, wymaluj mamy tu dzisiejsze realia rynku muzycznego z gwiazdami doinwestowanymi na potrzeby momentu.
Z perspektywy czasu śmiało mogę powiedzieć, że Mechanical Animals im starsze, tym o zgrozo jest coraz bardziej aktualne. Smutny obraz zepsutego przez konsumpcjonizm, wyzutego z prawdziwych emocji i zawładniętego przez prymitywne żądze świata można już gołym okiem dostrzec w otaczającej nas rzeczywistości. Taki jest fakt. Jest to płyta katalizująca w sobie cały brud współczesności, mechanizmów rządzących światem i problemów z którymi borykają się wciągnięci w tę maszynę ludzie przedkładający własną indywidualność ponad sławę i bogactwo, które daje im pospolitość i pęd za trendami. Co lepsze, Manson w tamtym czasie już miał świadomość, że jest częścią tej showbiznesowej degrengolady. W swoim czasie cały ten wspaniały świat wypiął się także i na niego, ale sam MM przewidział to o wiele wcześniej. To niezwykły album maksymalnie eksplorujący syntetycznego electro – industrial – glam rocka i miksujący bardziej wrzaskliwego Mansona z jego zaskakująco emocjonalną, mało komu wówczas znaną odsłoną, praktycznie bez słabych momentów. Projekt kompletny, zazębiający się muzycznie, wizualnie i lirycznie, starzejący się jak dobre wino. To płyta z gatunku tych, które trzeba absolutnie usłyszeć przed zejściem z tego świata!