OBSESSED – 10 znośnych piosenek Mariah Carey

Mariah Carey nigdy nie była moją ulubioną piosenkarką. Jej poczynania na przestrzeni lat były jednak na tyle wyraźnie eksponowane, że nigdy nie byłem w stanie jej pominąć, obcując z współczesną muzyką popularną – wszak Carey jest jedną z największych muzycznych gwiazd lat 90. Artystka sprzedawała swoje płyty w astronomicznych nakładach i umieściła na szczycie amerykańskiej listy Billboard Hot 100 więcej kawałków niż ktokolwiek inny. I nie – to wszystko nie było wynikiem przypadku. Gwiazda posiada bowiem faktor, o jakim wiele artystek może tylko pomarzyć – pięciooktawowy głos. W trakcie swojej, trwającej trzy dekady kariery, Mariah nagrała kilkanaście naprawdę dobrych numerów. Numerów zdecydowanie bardziej znośnych, niż charakter z którego znana jest diwa. Oto 10, których można słuchać – niektórych nawet obsesyjnie!


10. It’s Like That / z albumu The Emancipation of Mimi (2005)

Pierwszy singiel zwiastujący wielki powrót Carey z 2005 roku The Emancipation of Mimi. Utwór utrzymany w stylu hip-hopowym jest jedną z wielu piosenek Carey opartych na samplu z lat 80. Tym razem nagranie zawiera wsamplowany hook it’s like that ya’ll z utworu Hollis Crew Run-D.M.C. z 1984 roku. Zawiera także rapowane wstawki – na początku słychać rap Jermaine Dupriego, natomiast całość zamyka Fatman Scoop. Utwór wyciągnął Carey zza burty, za którą sama się wystrzeliła gdzieś w momencie ukazania się filmu i ścieżki dźwiękowej do hitowego z założenia dzieła Glitter z 2001 roku.


09. Migrate (feat. T-Pain) / z albumu E-=MC2 (2008)

E=MC2 rozpoczyna się od Migrate. Dalej jest przepaść, a w niej kotłuje się cała reszta utworów z tego albumu. Migrate to kapitalny, wsparty mocnym elektronicznym beatem hip-hopowy, mroczny, klubowy numer wyprodukowany przez Mariah Carey i Danję z gościnnym udziałem rapera T-Paina. Może i Mariah oddała się w szpony producentów, którzy skroili jej wokal pod bardziej nowoczesne brzmienie. Może i jest to utwór, w którym jej wokal potraktowano vocoderem. Carey ma w nim jednak czas na to żeby zaśpiewać i żeby sobie popiszczeć. Jeśli trzyma swój wokal na wodzy a nie wydaje rozmaitych dźwięków w każdą możliwą stronę nawet da się jej słuchać z przyjemnością.


08. Heartbreaker (feat. Jay-Z) / z albumu Rainbow (1999)

Pierwszy studyjny utwór, w którym u boku Carey pojawia się raper. Jay-Z zapewne po dziś dzień nie może udźwignąć tego zaszczytu, który mu wówczas przypadł. Carey sięgnęła nie tylko po jego pomoc, ale także w archiwa lat 80. skąd wygrzebała utwór autorstwa Stacy Lattisaw Attack of the Name Game z 1982 roku. Na głównym motywie z tej kompozycji oparła swój hit Heartbreaker. Początkowo utwór miał promować ścieżkę dźwiękową do słynnego filmu z Mariah w roli głównej pt. Glitter, jednak z powodu opóźnień w produkcji Heartbreaker trafił na album Rainbow. Glitter z kolei był promowany przez podobny do niego numer Loverboy. Heartbreaker skrojono na bardzo komercyjną, zapadającą w pamięć melodię. Na kiczowaty teledysk rozpoczynający lansowanie Carey na pustą, różową, piszczącą pipcię wyrzucono wówczas 2,5 miliona dolarów. Był to jednak ostatni raz, kiedy Sony wydało na swoją podopieczną taką kasę. Później kurek z pieniędzmi został przykręcony, krążek Rainbow przepadł w sprzedażowej nicości, a drogi Carey i Sony ostatecznie się rozeszły. 


07. Someday / z albumu Mariah Carey (1990) oraz MTV Unplugged EP (1992)

Pierwotna wersja Someday była ulubionym utworem Mariah znajdującym się na jej taśmie demo, która przesądziła o podpisaniu kontraktu z Sony. W czasie prac nad debiutanckim albumem, wytwórnia wymusiła na producentach dokonanie kilku zmian w pierwszej wersji utworu. Nowe elementy dodane do nagrania m.in. gitara elektryczna, nie spodobały się piosenkarce, ale tylko ich akceptacja umożliwiła Someday znalezienie się na finalnej trackliście albumu Mariah Carey. Kontrakt to kontrakt. W tamtym czasie dla raczkujących artystów był często jak pakt z diabłem. Bez względu na to, utwór jest jednym z najbardziej energetycznych i zapadających w pamięć nagrań z początków jej kariery a wykonanie z MTV Unplugged – sztos!


06. Obsessed / z albumu Memoirs of an Imperfect Angel (2009)

Bardzo udany, wyrazisty kawałek nagrany pod stacje radiowe grające format urban. Podstawą utworu jest dudniący, brudny bas. Wokal Carey w całym utworze został potraktowany auto-tune a jej charakterystyczne popisy wokalne słychać tylko gdzieś w dalekim tle. I całe szczęście! Dla wielu słuchaczy i krytyków przepuszczenie przez filtry było w tym utworze istną profanacją jakże wspaniałego wokalu Carey. Zupełnie, jakby wcześniej nie słyszeli masy nagranych przez nią podobnych do siebie piosenek, w których aż roi się od wokalnych przeszkadzajek albo od wycia w niebogłosy. Bardzo dobrze, że Mariah pozwoliła sobie na taki kawałek. Później niestety posłuchała głosu „wielu” i wyleciała z hukiem z panteonu ulubienic Ameryki.


05. The Roof (Back In Time) / z albumu Butterfly (1997)

The Roof jest prawdopodobnie jedną z najbardziej niedocenionych piosenek w karierze Mariah Carey. Ta miękka, puszysta i bardzo elegancka mieszanka r&b i hip-hopu została wybrana na trzeci singiel promujący album Butterfly. Elegancki, soczysty beat oraz rytmicznie wybrzmiewająca perkusja zaczerpnięte z utworu Shook Ones, Pt. II duetu Mobb Deep w połączeniu z zmysłowym wokalem Carey stworzyły bardzo klimatyczną, niepowtarzalną mieszankę, którą w swoim gatunku można uznać za produkt z najwyższej półki. Mój ulubiony numer z albumu Butterfly. Szkoda, że w związku z postępującym konfliktem na linii Mariah-Sony nie uzyskał odpowiedniej światowej promocji, na jaką wówczas zasługiwał. 


04. Fantasy / z albumu Daydream (1995)

Jeden z bardziej rozpoznawalnych numerów Mariah Carey, oparty na charakterystycznym samplu z utworu Genius of Love z 1981 roku amerykańskiej formacji Tom Tom Club. Taneczny numer utrzymany w średnim tempie. Puff Daddy wraz z Mariah nagrali także dość popularny, hip-hopowy remix Fantasy z udziałem rapera Ol’ Dirty Bastarda. Z pierwotnej wersji usunięto część ozdobników r&b, kilka partii tekstu, bardziej podkreślono bas oraz hook z Genius of Love. Kapitalny mix hip-hopu, r&b i popu, który wówczas jeszcze bardziej podkreślił pozycję Carey na amerykańskim rynku jako artystki, która idzie z duchem czasu i przez następne lata będzie generowała hity już głównie na potrzeby tamtejszego mainstreamu.


03. Always Be My Baby / z albumu Daydream (1995)

Typowa ballada do pobujania, utrzymana w średnim tempie. Sam nie wiem dlaczego mam do niej tak ogromną słabość. Carey w trakcie refrenu śpiewa tutaj w dwugłosie. Spokojniejsze, ale często dość mocno zaśpiewane, niższe partie wokalne znajdują się w tle, zaś na pierwszym planie słychać wyższe, bardziej emocjonalne noty. W 2016 roku brytyjski DJ Sigala oparł swój utwór Say You Do na głównym instrumentalnym hooku charakteryzującym Always Be My Baby. Do utworu przeniósł też część frazy występującej na początku, zaraz po pierwszym refrenie oraz w końcowej partii utworu. W dobie odgrzewania kotletów nie spodziewałem się, że ktoś sięgnie akurat po sample z utworu Mariah Carey. Pierwowzór jest uzależniający, współczesna, taneczna interpretacja również brzmi nadspodziewanie nieźle.


02. Make It Happen / z albumu Emotions (1991) oraz MTV Unplugged EP (1992)

Świetny, nośny, taneczny kawałek, jakiego Carey już nigdy potem nie powtórzyła, mimo, że nagrała na względnie podobną modłę Emotions czy To Be Around You z tego samego albumu czy Now That I Know z Music Box. W Make It Happen słychać masę żywych instrumentów takich jak pianino, tamburyn, gitara czy organy. W kompozycję sprytnie wkomponowano także chór gospel, który wspomaga gwiazdę w mostkach łączących zwrotkę z refrenem oraz w finalnej części utworu. Dzięki takiemu zabiegowi wzmocniono napięcie przed energetycznym, zgrabnie niosącym się refrenem. Wersja live wypada jeszcze lepiej niż wersja studyjna. Autentyczna, wyluzowana Mariah z pozytywną energią. Zdecydowanie coś więcej niż zwykły kawałek z tanecznym przytupem.


01. Without You / z albumu Music Box (1993)

Whitney Houston ma swoje I Will Always Love You. Celine Dion ma swoje My Heart Will Go On. Mariah Carey ma swoje Without You. 1993 rok to był jeszcze czas, kiedy Carey w swoich utworach głównie śpiewała, a nie jęczała, stękała, wzdychała czy piszczała do zwariowania jakby miała zaraz dostać okresu. Without You to tak naprawdę cover utworu brytyjskiej formacji Badfinger z 1970 roku. Jego emocjonalne wykonanie przez Carey pokazuje jak na dłoni jej możliwości wokalne. Nigdy później Mariah nie wylansowała już w Europie hitu na miarę tej kompozycji. Co ciekawe w USA piosenka dotarła „zaledwie” do 3. miejsca na liście Billboard Hot 100. Europa wie co dobre!

3 uwagi do wpisu “OBSESSED – 10 znośnych piosenek Mariah Carey

  1. Tak się składa, że też Mariah nie należy do grona moich ulubionych wokalistek. Zraziła mnie do siebie głównie swoją manierą i zachowaniem „Wielkiej Diwy”. Niby może sobie na to pozwolić, ponieważ ma (albo przynajmniej miała) wielooktawowy piękny głos i parę naprawdę udanych kompozycji, do tego jestem pełen podziwu, że większość piosenek z jej repertuaru jest całościowo napisanych przez nią. Pamiętam jak ok. 2009-2010 roku w polskim radiu można było cały czas usłyszeć Obsessed, bardzo podobał i podoba mi się ten utwór. Kocham jej piosenki Honey, All I Want For Christmas, Hero, Anytime You Need A Friend, Without You… ostatnio też odniosła kolejny spektakularny sukces jak posiadanie jako jedyny artysta w historii piosenki na szczycie amerykańskiej listy przebojów przez… 4 DEKADY. Jednak to jest skutek jej świątecznego singla wydanego 25 lat temu, tak naprawdę przez całą ubiegłą dekadę Mariah nic konkretnego nie odniosła ani ludzie nie słuchali jej nowych singli. W przeciwieństwie do Jennifer Lopez która powróciła i to w wielkim stylu. Od tej drugiej na próżno szukać jakichś poważnych, zmuszających do refleksji piosenek, ranga wokalna też średnia. Ale wolę jednak JLo od Mariah która nie może się powstrzymać aby przy każdej okazji dopiec mniej utalentowanej wokalistce hasłem „I don’t know her”. Jeszcze uraczyła tym hasłem Bogu ducha winną Demi Lovato, która postanowiła stanąć w obronie latynoski i powiedzieć divie od 7 boleści, że jej zachowanie jest nie w porządku. Jennifer zawsze wydawała taneczne, wyluzowane, zmysłowe i kobiece przeboje i tak samo się prezentuje w teledyskach jak i jej filmach. Dla mnie jest uosobieniem klasy, kobiecości i młodości, ma tą werwę i energię nawet w wieku 50 lat. Według mnie po 40-stce nawet nie była zdesperowana aby pozostać młodzieżowa, po prostu jej to na luzie wychodziło i była dla mnie bardziej „spoko” od 90% tych młodych mainstreamowych wykonawców. Mariah posiada piękne piosenki, jednak każdy, nawet niemiły, „niefajny” człowiek może stworzyć coś pięknego jak się postara. Jest legendą muzyczną, ale nigdy się do niej nie przekonam. Jest dla mnie uosobieniem sztuczności pod każdym możliwym względem. Popularne jest dzisiaj pojęcie „Wielkiej Wokalnej Kobiecej Trójcy” w którą się wlicza Mariah, Whitney Houston i Celine Dione. Zawsze obstanę przy tej środkowej, była przyziemna, ponadprzeciętnie piękna, nieziemski głos, niezapomniane piosenki… niby Mariah też, ale Whitney miała „to coś”, tą naturalność, której we wszystkim co Mariah robi brakuje. Przepraszam za długi komentarz. Pozdrawiam

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do Oskar Anuluj pisanie odpowiedzi