
Nie ma takich gwiazd w świecie muzyki, których kariera w pewnym momencie nie złapałaby zadyszki. W strefę turbulencji wtargnęła właśnie Katy Perry. Królowa radiowego formatu CHR, będącego największym generatorem współczesnych hitów nie ma w tym roku szczęścia. Gwiazda zdążyła przed premierą albumu Witness wypuścić trzy single. Do pierwszej dziesiątki najlepszych radiowych hitów w USA załapał się tylko Chained to the Rhythm. Kolejne – Bon Appétit i Swish Swish ledwo załapały się do Top 40. Czy era Witness to koniec taśmowej produkcji wielkich hitów od Katy Perry?
Utwory, które lądują na playlistach stacji CHR naznaczone są zazwyczaj piętnem wytwórnianych „sprawdzonych rozwiązań”. Schematy, będące wynikiem m.in. badań fokusowych mają wbić daną piosenkę w obowiązujący trend. Skutkiem takich działań ma być częsta emisja na radiowej antenie, która czyni z danej kompozycji hit. Jest także jeden warunek, żeby kompozycja miała szansę wskoczyć na playlistę – gwiazda musi być w odpowiednim wieku. Im starsza, tym mniejsze lub w pewnym momencie żadne szanse na jakiekolwiek zainteresowanie ze strony tego typu stacji.
Witness jest piątym studyjnym wydawnictwem Perry. Po raz czwarty z rzędu za produkcję całości w przeważającej mierze odpowiada Max Martin i powiązana z nim spółka. I tutaj warto postawić sobie pytanie – czy to Katy Perry złapała zadyszkę, czy współautor jej największych hitów. Spośród kompozycji przy których on majstrował nie ma tutaj praktycznie nic specjalnego. Wyjątkiem są jedynie singlowe Chained to the Rhythm i Bon Appétit. Jako tako wybija się jeszcze Hey Hey Hey, sprawiające jednak wrażenie zrobionego na wczesnym szkielecie hitowego E.T. oraz balladowe, rozstaniowe Save As Draft.
Kilka piosenek brzmi jak spady, które nie trafiły do innych artystów – Witness spokojnie mogłaby zaśpiewać Christinia Aguilera, Roulette – Lady Gaga, zaś z Bigger Than Me mogłaby siłować się wokalnie Gwen Stefani. Słabo wypadają przyprawione dream popem kompozycje wyprodukowane przez kanadyjski elektroniczny duet Purity Ring – Mind Maze, Miss You More oraz wspomniane wcześniej „gwenowskie” Bigger Than Me. Wepchnięte w środek płyty mękoły.
Nowy album Katy nie jest jednak wypełniony samymi fillerami. Obok dancehallowo-dyskotekowej mikstury z udziałem Skipa Marleya w Chained to the Rhythm bardzo mocnym momentem albumu jest wybrany na trzeci singiel numer Swish Swish, z gościnnym udziałem Nicki Minaj. W kompozycję wsamplowano fragmenty z legendarnego Star 69 Fatboy Silma, który z kolei czerpał garściami z I Got Deep Rolanda Clarka. EDM odziany w kapitalny, house’owy głęboki beat i dźwięki pianina. Klubowy killer, niekoniecznie jednak strawny dla radia.
Powiew świeżej producenckiej krwi słychać także w house’owym Déjà Vu, przy którym kombinował australijski producent Hayden James. Opłaciła się także współpraca z brytyjskim piosenkarzem i autorem tekstów piosenek Jackiem Garratem, który przemycił do Power co nieco z soulowego Being with You Smokey Robinsona osadzając kompozycję gdzieś w ramach EDM-u i eksperymentalnego r&b. Katy świetnie wypada także w pachnącym funkiem lat 70. Pendulum wzbogaconym gospelowym chórem i oklaskami. Więcej takich utworów!
Perry chce odciąć się od wizerunku kandyzowanej gwiazdy pop dostarczającej grupie wiekowej 15-25 słodkich, wpadających w ucho melodii. Amerykańskie radio słabo trawi takie zwroty akcji – przekonały się o tym już swego czasu Britney Spears, Christina Aguilera, Kelly Clarkson, Lady Gaga a nawet Madonna. Niektóre gwiazdy po latach błyszczenia na mainstreamowym firnamencie po dzień dzisiejszy nie mogą się pozbierać na tamtejszym rynku. Wytwórnia Perry najwyraźniej boi się zupełnie odciąć ją od fabryki hitów zarządzanej przez Max Martina. Fabryki, która złote czasy zaczyna mieć już za sobą.
Gdyby Perry skupiła się na pracy z kilkoma, najlepiej nowymi producentami zamiast z kilkunastoma, w większości wyeksploatowanymi, może zbudowanie bardziej dojrzałego wizerunku wyszłoby jej lepiej niż na Witness. Nowa krew, nowe przeboje – dla wytwórni jednak cięższe do przewidzenia, ponieważ odbiegające od schematów. Lepiej wymieszać „niby” pewniaki z tym, w co chce brnąć artystka, by zminimalizować ryzyko niepowodzenia jej mniej lub bardziej sprecyzowanej koncepcji. Wynikiem takich działań są takie płyty jak Witness – mimo, że osobiste, to jednak ginące w oparach mainstreamowej iluzji. I jest to wina wyłącznie garniturów i krawatów – w tym przypadku stojących za Katy Perry.
3 uwagi do wpisu “Katy Perry – Witness (2017)”