Jennifer Lopez – On the 6 (1999)

Jennifer Lopez | On the 6 | 1 VI 1999 | ★★★★★

1999 rok w muzyce pop należał zdecydowanie do świeżynek. Wystarczy wspomnieć bestsellerowe debiuty Britney Spears, Christiny Aguilery czy Dido. Muzycznemu światu została objawiona także Jennifer Lopez. Prawdopodobnie gdyby nie występ w hitowej Selenie, jej kariera nigdy nie zostałaby pchnięta w kierunku muzyki. Występ w filmie obudził w początkującej gwieździe kina latynoskie sentymenty. Tęsknota za śpiewem i tańcem przyczyniła się do nagrania przez Lopez demo w języku hiszpańskim, które jej ówczesny manager wysłał do wytwórni Sony. Guru wytwórni – Tommy Mottola dał Jennifer zielone światło, jednocześnie sugerując, by na swojej pierwszej płycie śpiewała głównie po angielsku. Tak zrodził się debiut muzyczny Jennifer Lopez – album On the 6.

On the 6 jest dla mnie ogromnym fenomenem. Całościowo jest to nierówny, momentami wręcz naprawdę beznadziejny krążek. Odniósł jednak nieproporcjonalny do jego jakości sukces komercyjny. Otworzył także Jennifer Lopez drzwi do międzynarodowej sławy. Sławy, o której przed wydaniem tej płyty Lopez prawdopodobnie nawet nie śniła. Przyczyn takiego sukcesu On the 6 należy upatrywać w doskonale dobranym i wypromowanym materiale singlowym. W managemencie Lopez od początku była osoba, która wiedziała co Lopez ma nagrać z przeznaczeniem na single, a co może sobie nagrać jako wypełnienie płyty długogrającej.

W 1999 roku płyty CD jako główne źródło muzyki, gdy były dobrze wypromowane, nawet wypełnione średnim materiałem rozchodziły się w ilościach, które zapewniały wytwórniom niezłe zyski. Na pierwszy ogień zapowiadający debiut Jennifer Lopez poszedł singiel If You Had My Love. Rodney Jerkins – producent utworu w 1998 roku poprosił Jennifer by nagrała swoje demo piosenki. Słysząc wynik sesji nagraniowej Jerkins wiedział, że jest to idealna kompozycja dla niej. Potencjalny przebój. Wtedy numer usłyszał Michael Jackson, który mocno zastanawiał się nad jego nagraniem. Gdyby Jackson wyraził zainteresowanie utworem, prawdopodobnie nie usłyszelibyśmy nigdy wersji Lopez, a promocję On the 6 zainaugurowałby Feelin’ So Good. Jackson w tamtym czasie mógł mieć wszystko. Nawet piosenkę, która za dwa miesiące miała zostać wypuszczona do radia jako pierwszy singiel promujący debiut wschodzącej gwiazdy popu. Na szczęście dla Jennifer, Jackson ostatecznie uznał, że utwór będzie bardziej pasował do wokalistki.

Utrzymany w średnim tempie If You Had My Love czerpał brzmienie z popu, eleganckiego r&b w stylu ówczesnej Brandy, salsy oraz hip hopu. Krótko mówiąc – z wszystkiego, co było w tamtym czasie na topie. Taka mieszanka nie mogła wówczas przejść bez echa, zwłaszcza w USA i zwłaszcza wtedy, kiedy została opatrzona nowoczesnym, interaktywnym, voyeurystycznym wideoklipem wyreżyserowanym przez Paula Huntera. Drugim singlem promującym płytę został No Me Ames – hiszpańskojęzyczny cover włoskiej piosenki Non Amarmi, wydanej w 1992 roku. Gościnnie w nagraniu zaśpiewał Marc Anthony. Piosenka znacząco pomogła Lopez wypromować swój debiut na latynoamerykańskich rynkach, sugestywnie nawiązując do występu w Selenie dwa lata wcześniej. Na On the 6 umieszczono dwie wersje utworu – balladową oraz utrzymaną w rytmie salsy.

Przy promocji krążka nie zapomniano także o rynku europejskim. Z myślą o nim wydano singiel Waiting for Tonight, będący coverem piosenki zespołu 3rd Party, pochodzącej z wydanego w 1997 roku albumu Alive. Inspirowany disco, popem i muzyką klubową Tonight wydano w przededniu rozkwitu EDM-u, co uczyniło z niego potężny hit, który jest po dzień dzisiejszy uznawany za jeden z najlepszych utworów Jennifer Lopez. Wrażenie pionierskości spotęgowano teledyskiem w którym seksowną Lopez osadzono w centrum zwiastującego nowe millenium party zlokalizowanego w dżungli. Wszyscy w tamtym czasie kupili to orgazmiczne oczekiwanie na nadchodzący XXI wiek i nadchodzącą wraz z nim nową erę muzyki.  

Z początkiem 2000 roku postanowiono ponownie połechtać rynek amerykański. Idealnym kandydatem okazał się Feelin’ So Good – chillująca mieszanka r&b i hip hopu w której gościnnie pojawili się raperzy – Fat Joe i Big Pun. Promocję płyty przeciągnięto do lata 2000 roku, kiedy wydano kolejny latynoski banger – Let’s Get Loud, napisany przez samą Glorię Estefan, pierwotnie z myślą o sobie. Ze względu na zbyt duże podobieństwo do swoich wcześniejszych piosenek, Estefan zrezygnowała z nagrania utworu, który finalnie trafił w ręce Lopez. Jennifer ugruntowała nim swoją pozycję gorącej, pełnej werwy, energetycznej latynoski, której płytę warto kupić. Wszak jak płyta lansowana przez rok na kopalnię urban – popowo – taneczno – latynoskich szlagierów mogłaby być słaba?

Po dzień dzisiejszy pamiętam moje zdziwienie po pierwszym odsłuchu On the 6. Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że duże oczekiwania rodzą ogromne rozczarowania. Po serii naprawdę dobrych singli nie dało się w tamtym czasie uwierzyć w to, że On the 6 mogło być słabą płytą. Niestety singlowe wabiki okazały się sporą zmyłką, a płyta długogrająca niezłą muzyczną mamyją, eksponującą praktycznie wszystkie możliwe słabości wokalu Lopez. Nawet jeśli jakaś piosenka kompozycyjnie nie jest zła – przykładowo latynoska, całkiem przyjemna ballada Could This Be Love – to problemem jest słaby, niewyrobiony, nużący i wyzuty z emocji głos Lopez. Słychać, że Jenny musi się silić, żeby wyciągnąć co trudniejsze partie, mimo, że większość nagrań została wręcz perfekcyjnie skrojona pod jej możliwości. Problem dotyczy w zasadzie wszystkich balladowych numerów, w których Lopez śpiewa solo. Gwiazda wypadła jednak zaskakująco dobrze w obydwu wersjach No Me Ames. Utwór był dowodem, że z balladowej wersji Lopez da się wycisnąć trochę emocji. Trzeba tylko stworzyć jej wokalny kontrapunkt. Takim kontrapunktem był tutaj prowadzący, męski wokal Marca Anthony’ego.

Bywa, że wokal Lopez mocno zlewa się z chórkami, bądź ginie gdzieś za nimi. Nie wiem czy w przypadku poszczególnych piosenek były to zabiegi mniej lub bardziej zamierzone, ale sprawiły, że tyły niejednokrotnie wypadają lepiej od samej Jennifer. Słychać to szczególnie w singlowym Let’s Get Loud, w eterycznym Talk About Us, radiowej balladzie Too Late czy utrzymanym w rytmie salsy It’s Not That Serious. Ustawienie jej wokalu w refrenach Too Late czy It’s Not That Serious w roli ozdobnika w deseń wielkich div obdarzonych kilkuoktawowymi głosami także nie było dobrym pomysłem. W Feelin’ So Good śpiew Lopez zupełnie zginął w charakterystycznym, old schoolowym samplu zespołu Strafe z piosenki Set It Off z 1984 roku. Pierwotnie piosenka została napisana z myślą o Mariah Carey, która postawiła już na old schoolowym samplu swój hit Fantasy, czy wydany w 1999 roku Heartbreaker. Nie mam przekonania czy akurat w Feelin’ So Good Mariah wypadłaby lepiej, ale na pewno wokalnie znacząco podniosłaby pływające w mule numery takie jak Could This Be Love czy Promise Me You’ll Try.

Promocja On the 6 poniekąd zdefiniowała singlowo – albumową politykę Jennifer Lopez na długie lata. Po tej płycie wytwórnia już wiedziała, że balladowy materiał to nie jest to, co dalej pociągnie karierę Lopez. Siłą napędową wschodzącej gwiazdy popu miały być numery utrzymane w średnim lub szybkim tempie, niejednokrotnie ubarwione latino oraz featuringi z raperami. I faktycznie – największymi hitami Lopez stały się później numery taneczne lub w stylu urban. Utwory, w których rytm lub ktoś gościnnie występujący w nagraniu zobojętniały i uprzyjemniały brzmienie jej wokalu na tyle, że nie myślało się o nim w kategorii słabego. Ballady jeżeli już wystąpiły w roli singla – praktycznie we wszystkich przypadkach były klęską. Zatopiły także pierwszą hiszpańskojęzyczną płytę Lopez – Como Ama Una Mujer, co stało się jedną z bezpośrednich przyczyn rozstania artystki z wytwórnią Sony.

Można powiedzieć, że w ciągu tych dwóch dekad kariera muzyczna Jennifer Lopez zatoczyła koło. W erze On the 6 została wypromowana na singlową artystkę. I tak już jej zostało. J.Lo ma dzisiaj w swoim katalogu masę świetnie wypromowanych hitowych numerów z czołowych miejsc list przebojów i stertę nijakich utworów – wypełniaczy pochodzących z wydawanych przez dwie dekady albumów. Taka jak On the 6 stała się cała jej muzyczna kariera. Kiedy wraz z wzrostem popularności streamingu era płyt długogrających swoje złote lata zaczęła mieć zdecydowanie za sobą, Lopez po prostu przestała je wydawać. Za sprawą wydawanych dość często singli jest jednak cały czas obecna w mainstreamie. I przy tym powinna zostać, bo wydając dzisiaj album taki jak On the 6 przepadłaby bez echa w gąszczu pseudo – gwiazdek lansowanych przez YouTube czy Spotify.


6 uwag do wpisu “Jennifer Lopez – On the 6 (1999)

  1. Osobiście jestem ogromnym fanem Jennifer Lopez. Zdaję sobie sprawę z jej średniej, jeśli to tak można ująć, rangi wokalnej. Ale właśnie myślę, że za to pokochałem Jennifer. Za to, że nigdy nie starała się być poważną artystką. Weszła na rynek jako energetyczna wyluzowana dziewczyna, która chce podbić świat tanecznymi kawałkami, i tam gdzie zdolności wokalnych brakowało, nadrabiała swoim pięknem, charyzmą i zmysłowością. Jeśli chodzi o płytę „On The 6”, jest to dla mnie jej jeden z najlepszych albumów. Oczywiście to moja osobista opinia. W przeciwieństwie do recenzji, myślę że Jennifer ma jakieś tam płyty pozbawione tzw. wypełniaczy, czyli piosenek powstałych tylko po to żeby stanowić tło na płycie dla tych potencjalnych hitów. Takimi albumami są dla mnie „On The 6”, „This is Me…Then” i „Rebirth”, z szczególnym naznaczeniem na te 2 ostatnie. Każda piosenka jest przemyślana i sprawia, że chcę jej słuchać. O dziwo, nie lubię za dużo spokoju, a jednak drugi i trzeci krążek Jennifer zawiera głównie subtelne, spokojne kompozycje. Ale brzmią one dla mnie tak dobrze i są takie zmysłowe i kobiece, że są w stanie sprawić, że pokochałem te 2 albumy. W On The 6 też w niektórych piosenkach jest problem z ghost singing, czyli tym, że piosenki nie są w całości śpiewane przez osobę, do której niby należy płyta i która całościowo powinna być zaśpiewana przez nią. Ale to jest kwestia paru utworów, dlatego to nie jest takie irytujące jak w „J.Lo”, „This is Me…Then” i „Brave”. Ale w płycie On The 6 te chórki już przestały mnie wkurzać, bo nagrania całościowo są po prostu mega dobre. Płyta jest mieszana: taneczne i nowoczesne (jak na 1999) bangery są przemieszane z romantycznymi kobiecymi balladami. I to jest dla mnie strzał w dziesiątkę, płyta dzięki temu jest ciekawa i nie jest monotonna. Niektóre z tych ballad naprawdę są podobne do tych wydanych przez Selenę Quantillę. „Should’ve Never” który jest dla mnie arcydziełem bardzo mi przypomina o pośmiertnym przeboju Seleny, którego nigdy nie miała okazji wykonać publicznie- „Dreaming Of You”. I myślę, że właśnie inspiracją dla tych ballad na On The 6 była twórczość piosenkarki, którą Jennifer zagrała 2 lata przed wydaniem płyty. Oczywiście, staram się ocenić płytę w miarę obiektywnie, nie kłócę się też z artykułem bo rozumiem punkt widzenia Pana/Pani. Dla mnie, płyta jest wspaniałym debiutem, w wielkim stylu.

    Polubienie

    1. O to też w tym wszystkim chodzi, żeby mieć różne punkty widzenia :) bardzo mi miło że pokusiłeś się o tak szczegółową wypowiedź, mimo sceptycznego podejścia do studyjnych wydawnictw Lopez bardzo ją lubię i cenię za ogromną charyzmę, której brakuje większości współczesnych gwiazd popu :) czekam na jej nową płytę i mam nadzieję że będzie tak świetnie wypromowana jak większość jej wydawnictw z początku wieku…no i mam ogromną słabość do jej aktorskich dokonań, Monster In Law jest jednym z moich ulubionych filmów! Pozdrawiam i zachęcam do podzielenia się opinią przy okazji innych recenzji :)

      Polubienie

Leave a Reply