Jennifer Lopez – This Is Me… Then (2002)

Jennifer Lopez | This Is Me… Then | 25 XI 2002 | ★★★★★

Na początku 2002 roku Jennifer Lopez wydała remix – album J to tha L-O! The Remixes który stał się pierwszym w historii tego typu krążkiem, który zadebiutował na szczycie albumowej listy magazynu Billboard. Płyta wykręciła wynik, który postawił nazwisko Lopez na podium najlepiej sprzedających się remix – albumów w historii tuż za Michaelem Jacksonem i Madonną. Na tym niepozornym, pobocznym wydawnictwie dotychczasowe dance – popowe przeboje Jenny przeistoczyły się w wersje bazujące głównie na hip – hopie, r&b i muzyce house. Popyt na urban – popową Lopez oraz moda na czarne brzmienia naturalnie wytyczyły muzyczny kierunek kolejnemu studyjnemu projektowi Amerykanki. Jenny postanowiła odejść od typowo popowego repertuaru zbliżając się bardziej ku przodującym wówczas na listach klimatom a la Destiny’s Child, Janet Jackson, Aaliyah czy Brandy. Muzą, która zdynamizowała powstawanie krążka This Is Me…Then stał się ówczesny partner Lopez – Ben Affleck. Inspiracja była tak silna, że lwia część albumu została nagrana już wiosną 2002 roku w zaledwie dwa tygodnie. 

Plan zakładał premierę płyty w pierwszej połowie 2003 roku. Numerem, który w mniemaniu Jennifer miał pociągnąć cały projekt był I’m Glad. Ówczesny dyrektor Sony, Tommy Mottola miał jednak inne zdanie i już we wrześniu 2002 roku z premedytacją doprowadził do wycieku swojego faworyta – utworu Jenny from the Block. Mottola miał dobrego czuja do mainstreamowych przebojów i wiedział co wypuścić w obieg by sprzedać nawet najsłabszy album. Tuż po kontrolowanym leaku Jenny błyskawicznie trafiła do amerykańskiego eteru a jej wzrastająca popularność błyskawicznie przyczyniła się do przesunięcia premiery This Is Me…Then na koniec listopada 2002 roku. Lopez została w nim wsparta przez raperów z hip – hopowej grupy The Lox, za teledysk zabrał się sam Francis Lawrence a jego mamucią rotację w stacjach muzycznych wywołała relacja Lopez i Afflecka, która stała się jego wizytówką. Płyta w przeddzień premiery miała reklamę, którą puszczano dosłownie wszędzie. Mottola miał więc rację a Jenny from the Block jest dzisiaj jednym z flagowych i najbardziej rozpoznawalnych przebojów J.Lo.

Jennifer Lopez od lat szczyci się tym, że Then to jej najbardziej osobista płyta. Do tego stopnia, że po pomysły na teksty piosenek sięgnęła do swojego pamiętnika, całość materiału i każdą emocję w niego tchniętą zadedykowała Benowi Affleckowi a dwie dekady później ponownie wchodząc z nim w relację postanowiła wydać sequel tej płyty o jakże oryginalnym tytule This Is Me… Now. Miłość do Afflecka, która stała się kanwą pomysłu na Then jest niestety największym nieszczęściem tej płyty. Całość brzmi jak napisana przez osobę znajdującą się w pierwszej, motylkowej fazie zakochania, kiedy nie widzi się w drugiej osobie żadnych wad (a nawet jeśli się je widzi to udaje się, że ich nie ma) a cały świat przybiera formę jednej wielkiej bańki mydlanej w której wszystko jest wspaniałe. Będąc w takim stanie nie ma opcji, żeby samemu racjonalnie ocenić, który numer jest do bani a który nie, który nadaje się na singiel a który na typowy albumowy wypełniacz. Lopez miała szczęście, że nad powstawaniem i wyborem najważniejszego, singlowego materiału czuwał nad nią najlepszy wytwórniany garnitur potrafiący na chłodno ocenić potencjalne możliwości poszczególnych kawałków. Zarówno Jenny jak i All I Have były wybrane na single przez wytwórnię. Niestety w pędzie za przebojami Sony nie do końca zadbało o dopięcie kwestii praw autorskich pożyczając do nich oldschoolowe sample. Po odtrąbieniu przez nie sukcesu przedstawiciele Lopez i wytwórni przez kilkanaście miesięcy biegali po sądach a media przypięły Amerykance łatkę papugi, która zarabia pieniądze na czyichś dokonaniach bez uwzględniania tego w kredytach.

This Is Me… Then to rozczarowująco średni album. Dwie pierwsze płyty Lopez nie były wybitne, ale słabość niektórych składających się na nie tracków nie była aż tak rażąco wyczuwalna. Na J.Lo artystka powędrowała w bezpieczne i pasujące do niej ramy latin – dance – popu dość znacząco ograniczając liczbę ballad dzięki czemu całość sprawiała wrażenie względnie dobrze sklajstrowanego mainstreamowego bytu natomiast On the 6 jako debiut był bardzo nierówny ale popowa klamra, która była jego spoiwem dość dobrze pudrowała sporo w szczególności wokalnych niedoróbek. W obydwu przypadkach wyeksponowano najlepsze utwory czyniąc z nich singlowe wizytówki Jennifer. W przypadku This Is Me… Then single Jenny from the Block oraz All I Have wsparto udziałem raperów czyniąc z nich modne urban – popowe tracki. Singlowe faworyty Lopez: I’m Glad oraz Baby I Love U! wypadły na listach zdecydowanie gorzej ale na tle reszty albumu wciąż były to kawałki w miarę przyjemne. Obydwa rażą koszmarnym tekstem ale fajnie sączą się z głośników puszczone gdzieś w tle. Do nich można dołączyć jeszcze otwierający płytę, zbudowany na soulowym samplu z utworu Set Me Free Teddy’ego Pendergrassa Still oraz funkowy cover You Belong to Me Carly Simon. Trochę szkoda, że pozbyto się z niego saksofonowej partii, która była prawdziwym smaczkiem pod koniec utworu ale ogólnie Lopez zapętlona w latynoską gitarę i charakterystyczny vintage – vibe lat 70. wypadła w nim całkiem przyzwoicie.

Co z resztą utworów? Powiem tak: kiedy typowo popowa gwiazda bez względnie wyrobionego wokalu bierze się za r&b i robi je głównie w balladowym wydaniu, wyśpiewując nie zawsze swoim głosem oklepane miłosne frazesy do „tego [kolejnego] jedynego” to nie może się w pełni udać. Żeby móc pozwolić sobie na płytę a la Janet Jackson, Beyonce czy Brandy, trzeba mieć polot w pisaniu tekstów o miłości w których bardzo łatwo o banał i naprawdę przyłożyć się do produkcji poszczególnych nagrań a nie wskakiwać do studia na dwa tygodnie w przerwie zdjęć do kolejnego filmu by odśpiewać wokale nagrane wcześniej przez studyjne wokalistki natomiast resztę na dobrą sprawę oddać do zrobienia teamowi producenckiemu. Numery typu Again, obydwie wersje The One czy I’ve Been Thinkin’ to naprawdę koszmarne lirycznie, brzmieniowe i wokalne mękoły. Szczytem infantylizmu jest jednak Dear Ben. To jedna z najgorszych piosenek jakie nagrała Lopez. Tekst tego tworu to totalny cringe i dyskwalifikuje go pod każdym względem. Gdyby Then była bardziej urban – popowa tak jak dwa pierwsze promujące ją single, odważniej zainspirowana czarnymi, kipiącymi życiem brzmieniami lat 70. i mniej koncentrująca się na osobie Bena Afflecka prawdopodobnie byłby to o wiele bardziej interesujący i przede wszystkim bardziej autentyczny album. Bezkrytyczne peany na cześć Bena naprawdę zarżnęły to wydawnictwo. Jennifer Lopez nie nadaje się do wykonywania typowo pościelowego repertuaru. Kropka.

Słaba jest również inna, dość istotna kwestia, która robi tej niby bardzo osobistej płycie kłopotliwą opinię trochę udawanej czy odegranej. Prawa autorskie – prawami autorskimi. Ale: lwia część kawałków jedzie na nie do końca uczciwym wobec słuchacza patencie na którym postawiono praktycznie całą refrenową partię Jenny from the Block – nie jest śpiewana przez Lopez a przez wokalistkę, która wykonywała demo. Podobny zabieg wyraźnie słychać w Still, Loving You, The One, You Belong to Me czy Baby I Love U!… Jakaś randomowa studyjna, oczywiście nie wymieniona w kredytach wokalistka ciągnie refren a Lopez ogranicza się do przeciągnięcia frazy bądź typowych melizmatów w stylu „yeah” czy „oooo”. Taki zabieg w tak sporej liczbie numerów i w zasadzie na początku kariery sprawia, że Lopez w roli piosenkarki staje się niewiarygodna jawiąc się słuchaczom jako artystka niekompletna, tylko niestety lub jak kto woli stety ale trochę picująca. Różne tego typu nie do końca fajne zabiegi z czasów Then i wcześniejszych płyt ciągną się za Jennifer przez całą jej karierę i przez coś takiego musi ona ciągle wszystkim udowadniać, że nie tylko jest znakomitą performerką ale i względnie dobrą piosenkarką. Na jej nieszczęście żyjemy w czasach rozkwitu hejtu i nawet jeśli na żywo da radę to i tak fakt, że pożyczała sample bez zgody ich autorów czy nie śpiewała na swoich płytach w 100% zostanie jej wypomniany i po takim czasie nikt nie będzie zastanawiał się czy była to decyzja jej samej, wytwórni czy teamu producenckiego odpowiedzialnego za konkretne numery. Fakt jest faktem – tak było, Lopez firmowała to swoim nazwiskiem a lwia część nagrań wypełniających m.in. This Is Me… Then to potwierdza.

This Is Me… Then to jakościowo bardzo słabe i prostolinijne lirycznie w najgorszym wydaniu wydawnictwo, które gdyby nie było firmowane bardzo nośnym wówczas nazwiskiem Lopez przepadłoby na listach przebojów z kretesem. Czuć tutaj pewne koncepcyjne, producenckie przebłyski, fajne są odniesienia i inspiracje do oldschoolowego soulu i funku lat 70., single zrobione są modelowo pod ówczesny mainstream, niestety robota, którą nad tym projektem wykonała zakochana wówczas bez pamięci Lopez od strony liryczno – wokalnej ciągnie go w masakryczny, jakościowy dół. Dół, który dosłownie zatopi swojego następcę, który objawi się światu pod wybitnie fałszywym tytułem Rebirth. Tak, to rozczarowanie materiałem zawartym na Then stało się bezpośrednią przyczyną kompletnej klapy Rebirth. Każdy po tym albumie wiedział, że nie ma co sięgać po kolejną płytę Lopez, ponieważ oprócz niezłych singli nie znajdzie na niej kompletnie nic interesującego. Sprzedażowy zjazd pomiędzy tymi dwoma wydawnictwami jest tego dobitnym przykładem. Osobną sprawą są kwestie praw autorskich, uczciwości wobec sesyjnych wokalistek. Lopez ostatecznie udowodniła tą płytą, że jest gwiazdą, która dobrze pokierowana potrafi nagrać utrzymane w trendzie przeboje, świetnie gra wizerunkiem, dobrze się ją ogląda na małym i dużym ekranie, jest demonem na scenie za sprawą umiejętności tanecznych, ale nie jest w żadnym wypadku artystką mogącą nagrać równy album, którego wizytówką jest przede wszystkim wysoka jakość. Nic w tej kwestii nie zmieniło się od dwóch dekad i czy ortodoksyjni fani J.Lo tego chcą, czy nie, nie zmieni się także w kolejnych latach jej kariery. This Is Jenny – Then & Now.


Dodaj komentarz

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s