Depeche Mode – Violator (1990)

Depeche Mode | Violator | 19 III 1990 | ★★★★★

Trzy dekady temu, 19 marca 1990 roku ukazał się Violator – największy muzyczny bestseller tuzów synth – popowego wave’u, formacji Depeche Mode. Płyta okazała się być prawdziwą armatą, z której wystrzelono największe w karierze przeboje zespołu. Przeboje, które na zawsze zmieniły losy czwórki z Basildon. Po odbyciu ponad 100 koncertów w ramach trasy Music for the Masses Tour chcąc zaspokoić stale rosnącą rzeszę fanów, zespół postanowił nie zwlekać i już w 1989 roku zabrał się do pracy nad nowymi nagraniami. Formacja zrezygnowała z obszernej preprodukcji, stawiając na bardziej improwizacyjny proces twórczy. Dzięki temu chłopcy uruchomili w sobie nieodkryte dotąd pokłady energii, którą wstrzyknęli w najbardziej kompromisowy album w swoim dorobku.

Dlaczego album kompromisowy? Zespół połączył w nim swój charakterystyczny, budowany konsekwentnie gdzieś od czasów Construction Time Again, independentowo – industrialny, trochę złowrogi vibe, jednocześnie odblokowując się na bardziej przyjazną dla ucha muzykę popularną. Ogromną rolę w przesterowaniu syntetycznego, programowanego i mrocznego brzmienia zespołu na muzykę chwytającą masy odegrał producent płyty – Flood. Chcieliśmy kogoś, kto nam dokopie i będzie w stanie zebrać nas do kupy, aby wydobyć to, co najlepsze, z piosenek niekoniecznie znając jedynie nasz punkt widzenia. – wspominał podjęcie współpracy z Floodem Dave Gahan. Otwierając się na nowe doświadczenia, Depeszowcy doskonale wpasowali się w czas, w którym mogli stać się prawdziwie modni. Przełom dekad był idealnym momentem na przedstawienie światu pop – rocka w ich surrealistycznym, nie do końca oczywistym, trochę wycofanym, kontrowersyjnym i zagadkowym wydaniu. Była na to gotowa przede wszystkim Ameryka.

Violator jest albumem, który pogodził sukces komercyjny z artystyczną integralnością. Mimo zgrabnego otwarcia się na mainstream Depeszowcy pozostali tutaj sobą. Każdy z nich w trakcie nagrywania albumu był na swoim miejscu. Wilder wraz z Floodem skupili się na brzmieniu, Gore na warstwie tekstowej a Gahan na wokalu. Najmniejszą rolę tym razem odegrał Fletcher, który do tej pory ogarniał szeroko pojętą organizację procesu produkcji. Ze względu na depresję w pewnym momencie wręcz wycofał się z prac nad albumem. Paradoksalnie wpłynęło to mobilizująco na pozostałych członków zespołu, którzy nie rozpraszali się jego problemami, tylko zajawieni nowymi nagraniami, mogli szybko dokończyć całą płytę. Ostatecznie na Violator złożyło się 9 numerów, z których większość trwale zapisała się w kulturze masowej i uczyniła z Depeche Mode zespół ikoniczny. Nikt jeszcze wtedy nie wiedział, że tempo, jakiego po wydaniu tego krążka nabierze kariera zespołu odbije się na wszystkich członkach formacji i będzie mocno rzutowało na ich dalsze dokonania.

Jakie smaczki ukryto w ciemnych zakamarkach Violatora? Największym i zarazem najpopularniejszym jest znany każdemu singlowy Enjoy the Silence. Z numeru, który w pierwotnym zamierzeniu miał być balladą, zrobiono rytmiczny, chłodno wybrzmiewający, synth – popowy szlagier opatrzony charakterystycznym, gitarowym riffem. Słyszysz pierwsze kilka sekund i od razu wiesz, że to Oni. Depeche Mode. Kolejny bardzo rozpoznawalny gitarowy motyw zastosowano w elektro – bluesowym, sugestywnym wykładzie na temat obsesyjnej miłości Personal Jesus. Najwięcej problemów zespół miał z znalezieniem odpowiedniego brzmienia dla riffu w Policy of Truth. Ostatecznie jednak powstał bardzo rytmiczny, przestrzenny numer z pulsującym basowym podkładem i wsamplowanym motywem zagranym na gitarze hawajskiej. Z tej prostej lirycznej rozprawy na temat prawdy, która czasem bardziej boli, niż nas wyzwala emanuje prawdziwa moc Violatora

Jedną z najwcześniej nagranych piosenek z myślą o siódmym albumie grupy był wybrany na czwarty singiel World In My Eyes. Syntezatorowo – elektroniczna, trochę kraftwerkowa, muzyczna małmazja z niesamowicie uwodzicielsko brzmiącym wokalem Gahana zapraszającym słuchacza do odkrycia jego tajemniczego, mrocznego świata. Świata, z którym stykamy się w każdym kolejnym utworze. Sweetest Perfection podejmuje temat szeroko pojmowanego uzależnienia się od kogoś lub czegoś, które może przejawiać się w chorobliwej miłości do drugiej osoby, desperackim pędzie do bycia doskonałym czy nawet uzależnieniu od narkotyków. Z kolei w eleganckim, zimnym ale stosunkowo rytmicznym, przybrudzonym gitarami Halo Gahan wyśpiewuje, że czasem warto zawalczyć o miłość, bez względu na to jakie przeszkody los postawi nam na drodze. Violator to liryczna jazda bez trzymanki, balansująca na emocjach skrajnie pozytywnych, czasem wybitnie negatywnych, ocierających się często o granice perwersji, świadcząca o bardzo dużej dojrzałości artystycznej Gore’a.

Celebracją ciszy, spokoju i ciemności jest Waiting for the Night, w którym pulsujący, marzycielsko wybrzmiewający syntezator wprawia słuchacza w kojący, wręcz hipnotyczny stan. Lodowatą, syntezatorową balladę Blue Dress naznaczono trochę bardziej złowieszczym klimatem, co powoduje, że utwór traktujący o tym, jak mało trzeba, by kogoś zadowolić w momencie nabiera zupełnie innego, powiedziałbym, że nawet trochę psychopatycznego wymiaru. Album zamknięto kolejnym nieoczywistym utworem – Clean. W powolnie snującej się gęstwinie dźwięków słuchacz zastanawia się czy autorowi chodzi o rozpoczęcie nowego życia po wyrwaniu się z szponów nałogu narkotykowego, toksycznego związku czy po prostu nabraniu dystansu do siebie i dokonaniu wewnętrznej przemiany na lepsze. Kapitalna produkcja jest znakiem firmowym tej płyty. Violator odtworzony na dobrej jakości słuchawkach ujawnia całą masę smaczków, których próżno szukać we współczesnych nagraniach.

Violator jest albumem, na którym Depeszowcy dopasowali się do siebie niemal idealnie. Przyznam jednak szczerze, że mimo całej chwały, jaką okryty jest ten krążek, to jednak nie on jest moim ulubionym albumem Depeche Mode. Wolę słuchać skutków niebotycznego sukcesu tej płyty zmaterializowanych w postaci krążków Songs of Faith and Devotion i Ultra. Jest to jednak płyta tak wypielęgnowana, że 30 lat po premierze swoją wyjątkową aurą przyćmiewa wiele innych nowszych albumów z podobnego nurtu. W mrocznej i tajemniczej, ale zgrabnie zaaranżowanej przestrzeni muzycznej, którą Violator jest jako całość, każdy z dziewięciu numerów ma swoje określone miejsce. Tutaj liczy się nie ilość, a jakość. Jakość, pojmowana w nieoczywisty sposób. Słuchasz tej płyty i za każdym razem odnajdujesz w niej nowe dźwięki czy znaczenia poszczególnych tekstów. Ta płyta oddycha i gra emocjami, z którymi może zidentyfikować się każdy z nas. Dzięki temu materiał ją wypełniający nigdy się nie zdezaktualizuje, a genialna, wyprzedzająca swoje czasy produkcja będzie przyciągała do niej masy nowych słuchaczy przez kolejne dziesięciolecia.