Evanescence – The Open Door (2006)

Evanescence | The Open Door | 25 IX 2006 | ★★★★

Następca największego bestsellera 2003 roku – albumu Fallen – był jednym z najbardziej wyczekiwanych albumów 2006 roku. Biorąc pod uwagę ilość perturbacji i personalnych zawirowań jakie począwszy od wydania Fallen dotknęły formację Evanescence, to cud, że The Open Door w ogóle udało się wydać. Tarcia na linii Ben Moody/Amy Lee – David Hodges doprowadziły do rozstania z Davidem tuż po sesjach nagraniowych do pierwszej płyty bandu. Rok później z powodu różnic w koncepcji rozwoju zespołu rozpadł się sam trzon formacji – z grupy odszedł Ben Moody, odpowiedzialny za charakterystyczne rock – metalowo – oniryczne brzmienie Fallen. Ciężar udźwignięcia niebotycznego sukcesu debiutanckiej płyty wzięła na siebie Amy Lee. Proces twórczy, którego wynikiem miał być drugi album studyjny okazał się być dla niej niezłym wyzwaniem.

W 2005 roku Lee w nieprzyjemnych okolicznościach pożegnała się z dotychczasowym managerem zespołu Dennisem Riderem zarzucając mu m.in. naruszenie obowiązku powierniczego, liczne przekręty a nawet pobicie i napaść na tle seksualnym. Problemy dotknęły także życie prywatne Amy. Mniej więcej w tym samym czasie rozpadł się jej związek z Shaunem Morganem – liderem grupy Seether. Kłopoty pojawiły się także w samym zespole – z grupy odszedł Will Boyd, natomiast gitarzysta Terry Balsamo doznał udaru mózgu. Na domiar wszystkiego wytwórnia Wind-up miała zastrzeżenia do niewydanego jeszcze singla Call Me When You’re Sober. Wszystkie te wydarzenia dodatkowo opóźniły wydanie The Open Door o pół roku ale też znalazły swoje odzwierciedlenie w tekstach i ostatecznym brzmieniu krążka.

Presja drugiej płyty i multum negatywnych wydarzeń złożyły się na mroczny, wysycony gorzkimi tekstami i psychodelicznymi numerami album. Album, który jeszcze przed wydaniem przez wielu krytyków i fanów został skazany na porażkę. Wszak skoro Nightwish miał skończyć się wraz z odejściem Tarji, to jak Evanescence miałoby nie skończyć się wraz z odejściem Moody’ego? Amy Lee podjęła jednak wyzwanie związane z utrzymaniem przy życiu Evanescence. Na tamten moment siła oddziaływania albumu Fallen skutecznie uniemożliwiła jego następcy w zdobyciu uznania, na jakie wówczas on zasługiwał. Wiele osób oczekując od The Open Door nie wiadomo czego, podświadomie zepchnęło go od razu w rejony średniactwa, niejako wypierając fakt, że był to naprawdę przyzwoity krążek. Dla The Open Door o wiele łaskawszy okazał się jednak upływ czasu. Wiele osób na przestrzeni lat zmieniło swoje chłodne spojrzenie na ten longplay.

Faktem jest, że kompozycyjnie Door jest trochę słabszy od Fallen. Znajduje się tutaj kilka dość przewidywalnych kawałków np. Cloud Nine, The Only One czy Your Star ale nie oszukujmy się – gatunek, w którym obraca się Evanescence nigdy nie był od kreowania ikonicznych motywów, lecz od tworzenia muzyki klimatycznej, mocnej, ale też melodyjnej i strawnej dla ucha. Moody, w większości odpowiedzialny za brzmienie Fallen, nie umniejszając niczego talentowi i roli samej Amy Lee był bardzo zdolnym muzykiem. Poza tym Fallen stał się ikoniczny na fali międzynarodowej popularności, jaką święcił wówczas metal gotycki i urósł do rangi tworu niezwykłego dzięki niebotycznie wysokiej wręcz sprzedaży na całym świecie. Była to też płyta, która powstawała w zupełnie innych okolicznościach niż Door – jej zawartość nie była skażona całą masą negatywnych bodźców wynikających z posiadania statusu globalnej supergwiazdy. Interpretacyjnie była to też płyta bardziej uniwersalna w związku z czym z piosenkami na niej zawartymi mógł zidentyfikować się niemal każdy, kto chociaż trochę lubił mroczne klimaty. To było jednak bardziej dziecko Moody’ego, który od początku pchał Evanescence w kierunku mainstreamu i wiedział, co zrobić by dana kompozycja była mniej lub bardziej catchy. Amy z kolei stawiała na szalce wyżej naturalny proces twórczy. Po odejściu Bena siłą rzeczy nie mogła więc wypuścić na rynek kolejnej wersji Fallen, tylko musiała otworzyć przed zespołem nowe drzwi.

Krążek promował wybitnie radiowy, ale przyjęty przez krytykę z mieszanymi odczuciami Call Me When You’re Sober. Track spełnił doskonale swoje zadanie stając się międzynarodowym przebojem i  napędzając sprzedaż albumu w pierwszych tygodniach bytności na rynku. Był to numer inny, odstający od reszty płyty, stworzony na bazie związkowych doświadczeń Amy Lee. Ma do dzisiaj prawdopodobnie tyle samo zwolenników, co przeciwników. Przejmujące promocję pompatyczne Lithium, będące hołdem Amy dla Kurta Cobaina celowało w grupę wielbicieli My Immortal. Immortalsi nie do końca podchwycili temat, ale pamiętajmy, że wydanie The Open Door zbiegło się w czasie ze znacznym spadkiem popularności gotyckiego metalu w mainstreamie. Z kolejnych singli i z samej płyty po prostu nie dało się już wtedy wykręcić większego komercyjnego sukcesu. Mimo słabych wyników na listach przebojów uznanie krytyków i fanów zyskał agresywny Sweet Sacrifice, który jest dzisiaj uznawany za najlepszy z singli ale też i utworów na płycie. Tytułowe drzwi i singlową promocję zamknął fortepianowo – smykowy Good Enough napisany przez Amy z myślą o jej wieloletnim przyjacielu i przyszłym mężu Joshu Hartzlerze. Miał być to symboliczny nowy początek dla zespołu, spokój odnaleziony za tytułowymi drzwiami. Spoglądając na tematykę i emocje wybrzmiewające z początku i z końca płyty widać więc, że był to album niełatwy do przyswojenia, ale dość dobrze przemyślany.

Na trackliście albumu znalazło się też sporo ciężkich, spowitych czernią numerów takich jak post – grunge’owy Weight of the World, paranoidalnie wybrzmiewająca, opowiadająca o psychofanach Snow White Queen, potężne All That I’m Living For czy rozhisteryzowana, fortepianowa, pełna rozmaitych paranoicznych chóralnych zaśpiewów Lacrymosa. Nadal była to bajka, która napędziła zespołowi masy fanów trzy lata wcześniej, ale tym razem z większości nagrań zrzucono zgrabne, rock – metalowo – oniryczne szaty odsłaniając więcej żywego gitarowo – fortepianowo – smykowego grania. W ten sposób uleciała z nich pewna magia, która tak bardzo magnetyzowała ucho w Imaginary, Haunted czy Whisper. W owacyjnym przyjęciu płyty nie pomogło także umieszczenie na niej dość dużej liczby wolno snujących się, wymodelowanych na upiorne, przepełnione goryczą, dochodzące z jakichś ciemnych komnat tworów pokroju Lose Control, Like You, Your Star czy The Only One. Dzięki nim czy trackom takim jak wiedźmowata Snow White Queen The Open Door stał się zdecydowanie bardziej creepy niż creepy but catchy, przez co rozczarował w momencie premiery gro fanów wychowanych na efemerycznym, mrocznym ale stosunkowo lekko wchodzącym Fallen. Jednocześnie płyta przyciągnęła do siebie więcej będących w mniejszości i bardziej fatalistycznie spoglądających na rzeczywistość zwolenników goth – metalowego grania z damskim wokalem na froncie.

W The Open Door zawsze podobało mi się pójście w stronę bardziej żywego, ale wciąż mrocznego rocka i odejście od specyficznego fallenowskiego lukru, którym sklajstrowane były niemal wszystkie numery na debiucie. Może trochę za bardzo rozmyła się tutaj charakterystyczna efemeryczność grupy, ale był to album zrodzony na bazie trochę innych wydarzeń niż Fallen – w przeważającej większości dotyczących samego zespołu i zdecydowanie negatywnych. Amy Lee zawsze była bardzo emocjonalną postacią, która nie pozostawała obojętna wydarzeniom, które ją dotykały. Przejmując całkowicie stery w zespole wszystkie jej przeżycia, jakiekolwiek by one wtedy nie były, musiały unaocznić się w każdej warstwie The Open Door. Niełatwo było nagrać dobry drugi album mając na karku tak potężny sukces i całą masę niesprzyjających okoliczności. Evanescence schodząc ponownie do gotyckich kazamatów stworzyli nie do końca doskonałą, momentami bardzo toksyczną, smutną i przewidywalną ale wciąż mocno wciągającą i bardzo ekspresyjnie zaśpiewaną produkcję, która koniec końców bardzo dobrze zdała test drugiej płyty.


Leave a Reply