Britney Spears – Blackout (2007)

Britney Spears | Blackout | 25 X 2007 | ★★★★

Tłuste lata nie trwają wiecznie – Britney Spears wie o tym doskonale. Wtłoczona jeszcze jako dziecko w marketingową maszynę sprzedażową w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy stała się jedną z największych ikon współczesnej muzyki popularnej. Dotarcie na sam szczyt sławy w tak błyskawicznym tempie i udźwignięcie niewyobrażalnej, globalnej popularności w pewnym momencie przerosło jednak możliwości tej drobnej dziewczyny, która miała też zwykłe, ludzkie pragnienia charakterystyczne dla jej wieku. I tak, jak przez pierwsze lata priorytetowo traktowana ścieżka kariery układała się wręcz bajecznie, tak po osiągnięciu punktu kulminacyjnego jak przysłowiowy domek z kart zaczęło sypać się zaniedbane życie prywatne młodej gwiazdy. Psychika nastolatki rozbiła się w drobny mak, a wymarzona lata temu sława stała się dla niej utrapieniem żywcem wyrwanym z najgorszych koszmarów. Brodząc w tym życiowym ścieku na domiar wszystkiego, po trzech latach od premiery ostatniego studyjnego albumu In the Zone wytwórnia Jive zaczęła desperacko domagać się materiału na kolejną płytę.

Piąty album miał być dla Britney wielkim comebackiem mającym przysłonić mroczny okres w którym znalazła się jako młoda kobieta i wyciągnąć ją z kanału w który wpadła w okolicach 2006 roku. Płyta nie mogła być jednak zupełnie oderwana od rzeczywistości i miała być równie mroczna, jak okres w życiu Britney. Wytwórnia Jive była tak zdeterminowana w działaniach mających na celu wydanie tego albumu, że rozpoczęła prace nad nim na długo przed tym, zanim zaangażowano w nie osobę Britney. To jest niestety smutny fakt, który od początku wisiał nad krążkiem Blackout – został on stworzony przez całą artylerię znających się na rzeczy najlepszych w tamtym czasie rzemieślników, a zainteresowana, która swoim nazwiskiem, głosem i twarzą firmowała ten projekt wkład w całość, mimo zapewne szczerych chęci miała niestety niewielki. Nie była to jednak jej wina – wszyscy wiedzieli wtedy lepiej jak prowadzić jej karierę, by generowała kolejne zyski a ona będąc na życiowym zakręcie nie miała żadnej siły przebicia – historia teledysku do głównego singla Gimme More jest tego najlepszym przykładem.

Perturbacje z wytwórnią Jive, które nastąpiły w trakcie kręcenia wideoklipu szybko przeniosły się na kompletną porażkę szumnie zapowiadanego powrotnego występu Britney w trakcie słynnej gali MTV VMA z września 2007 roku – jak się okazało, jedynego występu promującego całą płytę. Fatalny występ inaugurujący promocję Blackout dobitnie pokazał, że Spears, w przeciwieństwie do zaklinającego rzeczywistość managementu z jej wytwórni zupełnie nie była przygotowana na powrót na scenę. Piąty album gwiazdy musiał obronić i wypromować się więc sam – Britney nakręciła jeszcze jeden słodki, zrobiony już pod dyktando wytwórni teledysk do singla Piece of Me i w zasadzie na tym zakończyła się jej rola w całym projekcie. Trzeci singiel Break the Ice otrzymał już animowaną wizualizację – problemy Spears uniemożliwiły nakręcenie normalnego wideoklipu.

Blackout wyszedł z rąk zespołu, który stworzył niezwykle modną produkcję przesiąkniętą robotycznym electro – popem mocno czerpiącym z hip – hopu, disco i dance. Prym wiodą tutaj numery autorstwa jednego z największych protegowanych Timbalanda – Nate „Danji” Hillsa. Gimme More, Break the Ice, Get Naked (I Got a Plan) czy nawet bonusowy Get Back lśnią na tej płycie infekując głowę nośnymi hookami i dzikim modern – hip – popowym zacięciem. Wchodzisz na parkiet, słuchasz tego i w momencie tracisz kontakt z rzeczywistością. To jednak nie koniec przebojów. Świetnie wypada inspirowany I Feel Love Donny Summer będący mieszanką disco i new wave’u Heaven on Earth, syntetyczny, trochę ejtisowy Radar, potraktowany sprężystymi, futurystycznymi bitami Toy Soldier czy subtelnie zaśpiewany Perfect Lover. To jedne z najlepszych klubowych numerów z repertuaru Britney. Przy takim nagromadzeniu bopów, ucha nie drażnią nawet typowo popowe, wzięte wprost z fabrycznej, producenckiej taśmy wypełniacze jak Hot As Ice, Why Should I Be Sad czy nawet ograne w mediach Piece of Me. Co ciekawe, całość została tak zgrabnie ubrana w szerokie ramy modern – electro – popu, że uroku nie odejmują jej nawet oczywiste producenckie zrzynki z wydanych rok wcześniej krążków Nelly Furtado Loose czy FutureSex/LoveSounds Justina Timberlake’a. Magia księżniczki popu?

W całej, dość przykrej historii spowijającej nagrywanie i promocję Blackout niesamowite jest jednak to, jak przyzwoita jest to płyta. W swoim najtrudniejszym czasie Spears wydała jeden z swoich najlepszych albumów. Ba! Przez wielu fanów i krytyków muzycznych Blackout jest dzisiaj uznawany za jej najlepszy krążek. Dla mnie jest to numer dwa w jej dyskografii, ale niewiele ustępuje on jedynce, którą nieprzerwanie od momentu premiery jest wydany w 2003 roku In the Zone. Trzeba jednak zaznaczyć, że w przeciwieństwie do Zone, gdzie Brit była współautorką praktycznie wszystkich nagrań, na Blackout według kredytów spod ręki Spears wyszły tylko dwie piosenki – reszta jest robotą świetnie dobranego teamu pisarsko – producenckiego. Znamienny jest fakt, że Britney otrzymała na tej płycie tytuł tzw. producenta wykonawczego (ang. executive producer). Czym zajmuje się taka osoba? Nadzoruje powstawanie jakiegoś projektu, ale zasadniczo nie uczestniczy w głównym procesie jego realizacji. Prawdopodobnie Spears chciała mieć większy wpływ na ten album, ale niesprzyjające życiowe okoliczności, tempo prac i wytwórniane garnitury i krawaty skutecznie uniemożliwiły realizację większości jej pomysłów.

Blackout to najmroczniejszy i jednocześnie najbardziej spójny album w dyskografii Britney Spears. To wymuszona wydawniczym terminarzem nowoczesna produkcja na której nagranie wytwórnia Jive nie szczędziła pieniędzy. Wielka szkoda, że Britney ze względu na rozmaite prywatne problemy nie mogła w pełni zaangażować się w promocję tego wydawnictwa. Team producencki skroił nagrania idealnie pod jej osobę i takie, w których jej popowy wokal osiadł niczym w miękkim fotelu. Numery wypełniające ten krążek świetnie rezonują z jej głosem, tworząc kompletny, świeżo brzmiący electro – dance – popowy produkt, którego absolutnie nie można postrzegać przez pryzmat umiarkowanego komercyjnego performance’u ani tym bardziej niewielkiego zaangażowania Spears w jego produkcję. Trzeba pamiętać, że to nie była jej wina, a sama płyta zrodziła się z wytwórnianego kalendarza, który nie do końca uwzględniał stan w którym wówczas znalazła się piosenkarka. To jednak wszystkie mroczne wydarzenia z jej życia stały się podwaliną dla całej brzmieniowo – wizerunkowej otoczki, która spowiła ten projekt. I paradoksalnie, wyszło bardzo Britney!


Jedna uwaga do wpisu “Britney Spears – Blackout (2007)

Dodaj komentarz

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s