
W 2003 roku, jeszcze przed startem przygotowań do trasy koncertowej Re-Invention Tour Madonna zaczęła pisać materiał ze swoim współpracownikiem Stuartem Pricem z zamiarem skomponowania muzyki do musicalu Hello Suckers. Film jednak nie powstał. Królowa Popu postanowiła więc zmienić rytm i rzuciła hasło: Chodźmy w disco! Do prac nad nową muzyką zaprosiła Mirwaisa Ahmadzaï, ale ostatecznie podjęła decyzję, by większość albumu nagrać ze Stuartem: Próbowałam wielu różnych rzeczy, gdy Stuart przynosił mi muzykę. To było jak boska inspiracja. Po prostu zaskoczyło! Pomyślałam: „W tym kierunku zmierza moja płyta!”. Właśnie o to nam chodziło – stworzyć płytę, którą będzie można odtwarzać na imprezie albo w samochodzie, bez konieczności pomijania ballad. Jeszcze przed wakacjami 2005 roku album był gotowy. Po świetnie odebranym występie na Live 8, jeszcze w sierpniu pojawiły się pierwsze zapowiedzi nadejścia tanecznej ery. Do dzisiaj pamiętam moją ekscytację związaną z nadchodzącym albumem. Nigdy wcześniej, ani nigdy później Madonna nie wzbudziła we mnie już takiego zainteresowania swoim nowym projektem. Kiedy wyszedł Hung Up i zaczął podbijać kolejne listy przebojów, moja duma z powrotu Madonny na szczyt po tak słabo odebranym albumie jak American Life była absolutna. Nie sądziłem, że Confessions on a Dance Floor będzie jednocześnie ostatnią tak wysoką poprzeczką, jaką przed sobą postawi Madonna w kategorii wydawnictw studyjnych.
Bardzo długo zbierałem się z napisaniem czegoś na temat tej płyty. W momencie wydania Confessions popełniłem już jedną recenzję tego albumu, za którą nawet od redakcji jednego dużego portalu otrzymałem wyróżnienie – niestety nigdy nie udało mi się jej odnaleźć. Nie podejrzewałem nawet, że 10 lat później uruchomię stronę, na której będę tyle pisał o muzyce. 20. rocznica premiery Confessions okazała się idealną okazją do zebrania myśli na temat tego albumu w jednym miejscu, zwłaszcza, że Madonna zapowiedziała niedawno sequel tej produkcji. Podobnie jak w przypadku Madame X myśli przybrały formę recenzji track – by – track, tym razem jednak nosząc większe znamiona wpisu wspomnieniowego – sam album całościowo uważam za ostatni tak spójny, przemyślany i zrodzony z faktycznej inspiracji muzyką projekt w karierze Madonny. Projekt, w który nie ingerował nikt, poza nią i wąskim gronem współpracowników. Symboliczne zamknięcie ery stawiającego na jakość kameleona muzycznego, w którego Madonna na dobre przeistoczyła się gdzieś w okolicy albumu Erotica. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak wspaniale było obcować i czekać na nowe nagrania w czasie jej największej muzycznej kreatywności!
1. Hung Up
Utworu, który dosłownie katapultował Confessions on a Dance Floor na szczyty list sprzedaży nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Hung Up w ciągu zaledwie kilku tygodni stał się jednym z największych przebojów Madonny, szturmem podbijając listy przebojów na całym świecie i okupując ich szczyty, w niektórych przypadkach, nie przez tygodnie, a miesiące! Numer świetnie przetrwał próbę czasu, stając się w streamingu jednym z najchętniej odtwarzanych współczesnych, solowych singli M. Piosenka została zainspirowana złotą erą disco drugiej połowy lat 70., której symbolami były utwory autorstwa Giorgio Morodera, legendarny film Saturday Night Fever z całym pakietem szlagierów od Bee Gees oraz święcąca największe sukcesy ABBA. To właśnie z ich wydanego w 1979 roku przeboju Gimme! Gimme! Gimme! (A Man After Midnight) Madonna zaczerpnęła do Hung Up charakterystyczny, zagrany na flecie sampel. Składając hołd szwedzkiej legendzie, dowiodła także po raz kolejny swojego talentu do pisania niebywale chwytliwych, infekujących głowę, popowych bangerów, których jej fani zawsze byli i będą spragnieni jak powietrza.
2. Get Together
Madonna powraca do swoich korzeni, z gracją blendując klasyczną piosenkę o miłości z zaproszeniem do wspólnej zabawy na parkiecie. Patent, który skradł serca milionów fanów w pierwszych latach jej kariery powraca tutaj w formie równie zgrabnej, hipnotycznej hybrydy popu, disco, trance i techno. Niektórzy doszukiwali się wyraźnych zapożyczeń od francuskiego tercetu Stardust, który w 1998 roku wylansował kipiący French housem hit Music Sounds Better with You. Numer postawiono na samplu z utworu Fate Królowej Funku – Chaki Khan. Ciężko stwierdzić, czy Madonna i Stuart Price sięgnęli po bezpośrednie elementy tych kompozycji. Jeśli już z nich czerpali, to dokonali raczej interpolacji pewnych fragmentów, które tchnęły w Get Together tak wyraźnego ducha tamtych przebojów. Utwór wydano na trzecim singlu, łącząc jego wydanie z startem trasy The Confessions Tour. Z racji przygotowań do trasy, Madonna nie miała czasu na nakręcenie tradycyjnego wideoklipu, więc postanowiono stworzyć okropną animację 3D bazującą na wcześniejszym występie M w londyńskim klubie Koko. Jeszcze wtedy tego nie wiedzieliśmy, ale taki ruch już wtedy był wyraźnym sygnałem zwiastującym zmianę priorytetów Madonny, która zaczęła odchodzić od tradycyjnego modelu wydawniczego: singiel – płyta – kolejne single/klipy – może tournée, na rzecz wariantu singiel/dwa sensowne single – płyta – trasa koncertowa.
3. Sorry
Jeden z pierwszych utworów, nad którymi Madonna pracowała z myślą o Confessions. To także utwór, którego ukończenie zajęło Madonnie najwięcej czasu, ponieważ uważała go za zbyt melodramatyczny i nigdy nie mogła zdecydować, kiedy jest właściwy. Efekt, który udało się jej uzyskać, jest, krótko mówiąc, imponujący. Linię basową do Sorry prawdopodobnie zaczerpnięto z przeboju The Jackson 5 Can You Feel It, co nadało mu charakterystycznego oldschoolowego vibe’u mieniącego się złotą erą disco, funku i new wave boogie. Dodając do tego zaraźliwe dźwięki ejtisowych syntezatorów a la Pet Shop Boys (którzy nota bene stworzyli jeden z oficjalnych remiksów do tego numeru), przebijające się w tle, dodające jeszcze większej dynamiki smyki i eksplodujący z całą pełnią refren, Madonna stworzyła jeden z swoich najlepszych singli XXI wieku. Strzałem w dziesiątkę było zaśpiewanie tytułowego „przepraszam” w 10 różnych językach, co zrobiło jej w wielu krajach, w tym w Polsce, darmową reklamę. Madonna mówiąca po polsku nie mogła być w tamtym czasie zignorowana w żadnej wzmiance o płycie.
4. Future Lovers
Madonna i Mirwais odwołują się do klubowych dźwięków techno – trance środka lat 90., nieprzypadkowo wprowadzając utwór na kurs kolizyjny z sięgającym końca lat 70., wyprodukowanym przez Giorgio Morodera i zaśpiewanym przez Królową Disco, Donnę Summer klasykiem I Feel Love. Zapożyczona z tego legendarnego przeboju linia basu, w połączeniu z rozgrzanymi do czerwoności syntezatorami, przywodzącymi na myśl psychodeliczny klimat oldschoolowego French electro a la Cerrone czy Daft Punk, złożyły się na petardę, która kilka miesięcy po premierze płyty stała się elektryzującym i niezapomnianym openerem trasy The Confessions Tour.
5. I Love New York
Prawdopodobnie jeden z najbardziej skrajnie odbieranych utworów na albumie, który albo się kocha, albo nienawidzi – tak jak tytułowy Nowy Jork. Ja w peletonie wielbicieli stoję gdzieś pośrodku. Numer ma w sobie rockowego pazura i jest napisany w trochę luzacki, może nawet głupkowaty sposób, w jaki pisano wiele punkowych piosenek w latach 70. i 80.. W pewnym sensie odzwierciedla ironiczne poczucie humoru Madonny, która nawet sama kiedyś powiedziała, że jest to kawałek, którego nie należy traktować zbyt poważnie: Czyż nie mogłabym kochać Nowego Jorku najbardziej? W moim sercu jest wystarczająco dużo miejsca dla innych miast, a w tej piosence jest odrobina ironii, wiecie. Napisałam ją będąc w trasie koncertowej w Nowym Jorku i uwielbiałam energię bycia tutaj, czując się jakbym włożyła palec do gniazdka elektrycznego. Całość, z bezczelnym bądź bzdurnym, jak kto woli, tekstem, zmierza w kierunku potężnego, hałaśliwego, emanującego niezmierzoną energią finału. Podobno M sampluje tutaj I Wanna Be Your Dog The Stooges. Ja tego nie słyszę, ale niewątpliwie jest tu temperament, który wylewał się z największych szlagierów tej grupy.
6. Let It Will Be
Jeden z moich ulubionych utworów na Confessions. Rozprawa na temat akceptacji ulotności sławy I sukcesu oraz nieuniknionych zmian, które się z nimi wiążą. Powtarzany jak mantra refren podkreśla wagę poddania się nieprzewidywalnej naturze życia i przemysłu rozrywkowego. Jest to w pewnym sensie nawiązanie do niezbyt udanej ery American Life, wyraz pewnego przerobienia przez M odbioru tego albumu przez publiczność i krytykę oraz konsekwencji, które wyniknęły z tego dla jej kariery. Potwierdzeniem determinacji Madonny w przekraczaniu granic i stawianiu przed sobą kolejnych wyzwań, bez względu na krytykę jest ikoniczny już wers Just watch me burn! Stuart Price stworzył do tego utworu genialny, prawdopodobnie jeden z najlepszych z tamtego okresu remiksów, Paper Faces Mix. Madonna musiała być podobnego zdania, ponieważ wykonywała Let It Will Be w tej wersji na żywo w trakcie mini trasy promującej album oraz w trakcie The Confessions Tour.
7. Forbidden Love
Piosenka, która zyskała na przestrzeni lat miano tanecznej ballady. Jak wiadomo, Forbidden Love balladą nie jest, ale płyta wraz z tym kawałkiem wchodzi na lżejsze obroty. Po raz pierwszy w karierze, Madonna, z tego co pamiętam – celowo, zdecydowała się na nadanie tej piosence tytułu, którego użyła już wcześniej dla jednego z utworów z albumu Bedtime Stories. Wpisuje się to w przyjęty na Confessions koncept różnych nawiązań do swoich wcześniejszych dokonań – tutaj mamy więc zwrot ku najbardziej balladowemu albumowi w jej dorobku. Muzycznie mamy tu ubrany przez Stuarta Price’a w zgrabne fatałaszki amalgamat dźwięków puszczających oko w kierunku Giorgio Morodera, Kraftwerk i The Human League. Niezmiennie, od dwudziestu lat jest to dla mnie najgorszy moment Confessions. Wolałbym usłyszeć w tym miejscu dopracowaną wersję History. Czymże jednak byłaby w tamtym czasie płyta bez odrobinę banalnej piosenki o miłości?
8. Jump
Zaplanowany na trzeci singiel, a wydany finalnie jako czwarty, utwór Jump, czerpie inspirację z ejtisowego synth – popu, techno oraz disco. Numer nie bez powodu rozpoczyna się podobnie jak przebój Pet Shop Boys West End Girls. Można go śmiało potraktować jako hołd dla dokonań tej grupy z tamtego okresu. Madonna śpiewa zwrotki w niższych rejestrach, przywodząc na myśl wokalne czasy Erotiki, z kolei lirycznie nie trudno doszukać się nawiązań do Keep It Together. Podobnie jak tamten utwór, Jump podkreśla wagę wsparcia ze strony bliskich i rodziny w dążeniu do osobistego rozwoju. Jest to także uniwersalne wezwanie do akceptacji zmian, podejmowania ryzyka i podążania własną ścieżką, idące w parze z bardziej uduchowioną wersją Madonny z Ray of Light. W stosunkowo prostej popowej konstrukcji, jaka cechuje Jump dostajemy więc prawdziwą esencję Królowej Popu z wszystkich dekad jej dotychczasowej kariery. Czy był to dobry singiel? Na pewno byłby lepiej zapamiętany i podchwycony przez radio, gdyby wypuszczono go planowo, tuż po Sorry, do tego z lepszym teledyskiem. Nakręconą naprędce w Japonii sklejkę pozostawię bez komentarza.
9. How High
Stworzony przy udziale szwedzkiego duetu Bloodshy & Avant How High flirtuje z europejskim brzmieniem electro – house w stylu Daft Punk. Jest to także jedyny kawałek na Confessions, w którym Madonna pokusiła się o przefiltrowanie swojego wokalu przez tak bardzo uwielbiany przez nią vocoder. Lirycznie M powraca do egzystencjalnych rozmyślań z albumu Music, w szczególności na temat sławy, bogactwa, szczęścia i miłości, przyznawania się do błędów, przemijania, które podejmowała w utworach tj. Nobody’s Perfect, I Deserve It czy Gone. Potężny, robotyczny i przestrzenny, napędzany smykami numer, stanowiący świetne przejście w finalną część albumu.
10. Isaac
Jeden z najbardziej kontrowersyjnych utworów na płycie, brzmieniowa małmazja dla fanów albumu Ray of Light. Piosenkę ostro skrytykowała grupa izraelskich rabinów, nazywając ją bluźnierczą. Czymże byłaby jednak Madonna bez religijnego kontekstu w swoich nagraniach? Utwór zyskał swój tytuł od imienia Yithzaka Sinwani, który zaśpiewał w nim fragmenty hebrajskiego poematu Im Nin’alu. Wyśpiewywane przez niego frazy pełniły w utworze funkcję mantry, podkreślającej motyw wytrwałości w obliczu przeciwności losu, co dodatkowo wzmocniło duchowy wydźwięk piosenki. Łącząc kulturę i języki z pulsującym, tanecznym rytmem oraz introspektywnym tekstem Madonna stworzyła dla słuchaczy unikalne doświadczenie, będące bezpośrednim wynikiem jej wieloletniej fascynacji Kabałą.
11. Push
Utwór zadedykowany ówczesnemu mężowi Madonny – Guy’owi Ritchiemu. Madonna dziękuje mu za pozytywną siłę, którą wniósł w relację z nią, którą ona traktuje jako wyzwanie/motywację do stałego przekraczania swoich granic, stawiania czoła wyzwaniom, nie godzenia się na przeciętność oraz stawania się coraz lepszą wersją siebie poprzez rozwój i samodoskonalenie. W utwór wciągnięto fragmenty tekstu z utworu The Police Every Breath You Take. W momencie premiery postrzegałem ten numer jako najbardziej ukierunkowany na amerykański, opanowany wówczas przez hip – hop rynek, coś, co z tej płyty w tamtym czasie nadawałoby się do wydania tylko tam. Warner odszedł jednak w tamtym czasie od takich większych singlowych regionalizmów. Dzisiaj Push traktuję jako najdziwniejszy i najbardziej odbiegający od pozostałych utworów kawałek na Confessions, co stanowi nie jego wadę, a ciekawy wyróżnik przed finałowym Like It Or Not.
12. Like It Or Not
Drugi po Future Lovers utwór, którego produkcją nie zajmował się Stuart Price. Utwór zdaje się być wyraźną odpowiedzią Madonny na krytykę, która spadła na nią po wydaniu albumu American Life. Madonna zachęca słuchaczy do zaakceptowania swojej indywidualności i pozostania wiernym sobie, nawet w obliczu krytyki lub społecznego sprzeciwu. Like It Or Not jest przypomnieniem, że wierząc w siebie i akceptując swoje mocne i słabe strony jako część tego kim jesteśmy, możemy osiągnąć wszystko. Prosta aranżacja, w porównaniu do reszty kompozycji brzmiąca dość minimalistycznie, sprawiła, że utwór brzmi introspektywnie, ale też wzmacniająco. Bloodshy & Avant pozwolili naturalnie rozwinąć się całej piosence, bez dodawania jej zbędnych ozdobników, czy dodatkowego gazu. To także kawałek, który powinien wracać na większości, zwłaszcza późniejszych tras koncertowych M, w miejsce gniotów pokroju Candy Shop.
13. Fighting Spirit (bonus track na Special Limited Edition)
W kwestii utworów bonusowych Madonna, zwłaszcza w pierwszej erze Warnera była znana z potwornego skąpstwa. Bonusy, zazwyczaj w liczbie jednego dodatkowego utworu dostawała zazwyczaj Japonia, a reszta świata musiała czekać na edycję specjalną lub zadowolić się standardową tracklistą. Nie inaczej było w erze Confessions. Limitowaną edycję specjalną albumu wzbogacono zaledwie jedną piosenką. Fighting Spirit, bo o niej mowa, niekoniecznie jest typem piosenki, która mogłaby zastąpić jakiś utwór na standardowej edycji płyty. Taki potencjał miało History (b-side singla Jump). Tutaj mamy do czynienia z utworem, który idealnie nadaje się na bonus. Jest to kawałek powstały w trakcie sesji z Mirwaisem, prawdopodobnie jeszcze przed angażem Stuarta Price’a w całą produkcję. Mamy tutaj syntetyczne dźwięki Francuza, dźwięki kościelnych dzwonów, Madonnę śpiewającą w niskich rejestrach, przesłanie o niezłomności w miłości i życiu, ale też dość powtarzalną strukturę, świadczącą o tym, że utwór po prostu zakończył swój żywot na jednej z wczesnych sesji nagraniowych.
Kiedy Madonna zapowiedziała kontynuację Confessions, pomyślałem sobie, że może w końcu po serii czterech, czasem lepszych, częściej gorszych i niebywale nierównych albumów, zainspirowana tamtymi czasami wyda coś na miarę posiadanego statusu Królowej Popu. Statusu, na który przez wiele lat, album po albumie, tak pieczołowicie pracowała, a którego od pewnego czasu zupełnie nie pielęgnuje. Nic nie domknęłoby jej studyjnej kariery tak kapitalnie, jak kolejny powrót na parkiet z wielkim przytupem – tam gdzie na początku lat 80. wszystko się zaczęło. Czy uda się jej powrócić do swoich korzeni i porwać świat znowu do tańca? Dowiemy się za kilka miesięcy. Powrót do macierzystej wytwórni nie napawa mnie optymizmem co do ekspansywnej kampanii marketingowej, ale daje nadzieję na to, że będąc w swoim domu, w końcu, w spokojnych warunkach stworzy album, do którego naprawdę będzie chciało się wracać i nie trzeba będzie pomijać co drugiej piosenki. Wydanie sequela może przy okazji przywróci oryginalnemu Confessions z 2005 roku trochę dawnego blasku i pozwoli dotrzeć z nim szerzej do dzieci ery streamingowej. Mimo, że jest to krążek, który poza trzema piosenkami, nie jest jakąś wielką kopalnią typowo komercyjnych hitów, to rozpatrywany całościowo nie tyle obnaża słabość wielu współczesnych wydawnictw, ale pokazuje, jak powinno nagrywać się albumy w szeroko pojmowanym nurcie muzyki popularnej.

Jedna uwaga do wpisu “Madonna – Confessions on a Dance Floor (2005)”