Ava Max – Diamonds & Dancefloors (2023)

Ava Max | Diamonds & Dancefloors | 27 I 2023 | ★★★★★

Drugi album dla wschodzących gwiazd popu zazwyczaj jest ich być albo nie być w przemyśle muzycznym. Początkujący, myślący o wielkiej karierze artysta uwiarygadnia nim swoją moc oddziaływania na współczesny mainstream windując swoje nowe dokonania na szczyt lub wpadając w zwykłą przeciętność od której już tylko krok od krainy wiecznego zapomnienia. Zasada od lat pozostaje niezmienna: następca jest ważniejszy niż debiut – albo to dźwigasz i jesteś w tym przemyśle kimś, albo dajesz ciała, wypadasz z obiegu i czekasz potem już tylko na cud. Czy Ava Max zdała test drugiej płyty? Czy jej management z wytwórni Atlantic zrobił wszystko, by pchnąć Diamonds & Dancefloors na szczyty list przebojów?

Diamonds & Dancefloors oparto na lekko mrocznym motywie blichtru i tańca, który całkiem niedawno przez kilkanaście miesięcy do granic możliwości eksploatowała Dua Lipa. Na Future Nostalgia koncept był jednak perfekcyjnie dopięty pod każdym możliwym względem, Warner nie szczędził pieniędzy na promocję, a płytę wypełniały faktycznie same przeboje, które zachwyciły masy praktycznie od momentu wypuszczenia w obieg pierwszego numeru. Piosenki wypełniające Diamonds & Dancefloors są totalnie dziwnie zachowawcze – nie ma tu ani mega – hitowych brylantów, ani jakiegoś wybitnego nadmiaru rozpierdalających głowę dyskotekowych bangerów, jakich teoretycznie możnaby po tak zatytułowanej płycie oczekiwać. Jest 14 popowo – dance’owych kawałków mocno aspirujących do miana dyskotekowych błyskotek, skompresowanych w zaledwie 40 minutach muzyki i sprawiających wrażenie jakby dopiero co zjechały z taśmy produkcyjnej fabryki typowych radiowych, wybitnie krótkich numerów. Dużym problemem tej produkcji jest to, że zanim dany kawałek zdąży się rozkręcić, już się kończy, by szybko mógł wpaść następny. Powoduje to wrażenie muzycznej mielonki, spośród której nic nie może wybić się na pierwszy plan. Nie ma na czym zatrzymać ucha na dłużej. Nie ma przy czym naprawdę zmęczyć się na parkiecie. Najśmieszniejsze jest w tym wszystkim to, że w zasadzie nie można do końca stwierdzić, by te numery były złe. Wręcz przeciwnie – w przeważającej większości są całkiem ok! To jednak trochę za mało.

Drugi album Avy to przykład współczesnego, dobrze zrobionego, acz nie pozbawionego rażącego schematyzmu popu. W formie albumu słucha się tego wszystkiego dobrze, ale konstrukcyjnie piosenki opierają się na tym samym, sztywnym zawieszeniu zamykającym je w maksymalnie trzech minutach, co odbiera całemu projektowi jakiegokolwiek kompozytorskiego polotu. Większość utworów oparta jest na osobistych przeżyciach Amandy a z wielu wybrzmiewają całkiem przyjemne ejtisowo – najntisowe inspiracje. Numery żarzą się oldschoolowymi syntezatorami a la The Weeknd i mięsistymi bitami wyrwanymi wprost z Infinite Disco Kylie Minogue dodatkowo to tu, to tam zionąc chromatycznym euro – electro Lady Gagi. Wystarczy odpalić euro – dance’owe Turn Off the Lights lub Ghosts, wibrujące elektroniką Get Outta My Heart czy slow – popowe Last Night on Earth, dopełnić to mieniącym się latami 70. tytułowym Diamonds & Dancefloors czy Hold Up (Wait a Minute) i domknąć cholernie infekującym głowę, syntetycznym i sentymentalnym Dancing’s Done.

W całą tę mieszankę o dziwo całkiem nieźle wtapiają się wybitnie źle wybrane single – rozstaniowe Maybe You’re the Problem oraz infantylne Million Dollar Baby. Odstaje Weapons, które bardziej pasowałoby na poprzedni krążek Avy, niczym specjalnym nie uwodzi także One of Us ordynarnie oparte na lekko zrekonstruowanym podkładzie na którym stoi Million Dollar Baby. Wielką wadą tej płyty jest też to, że Amanda praktycznie w żadnym z utworów nie ma szansy jakkolwiek bardziej pobawić się wokalem – śpiewa od początku do końca jak zaprogramowana. Nie ma czasu na popisy, tracklista musi pędzić do przodu. Szkoda, ponieważ jej umiejętności wokalne wcale nie są aż tak ograniczone, na jakie są kreowane.

Osobną kwestią, wartą wyraźnego podkreślenia jest fakt, że wytwórnia Avy kompletnie pogubiła się w strategii promocyjnej, kiedy okazało się, że ani Maybe You’re the Problem, ani Million Dollar Baby nie stały się streamingowo – radiowymi przebojami. Wygląda to trochę tak, jakby przyjęli za pewnik, że tanim kosztem (nakręcone do Problem i Dollar teledyski nie ociekają nadmiarowym budżetem) wypuszczą dwa przeboje, a płyta, której wydanie zaplanowano na 14 października tylko skorzysta na sprzedażowym, przedświątecznym okresie przynosząc im jakieś względne zyski. Kiedy okazało się, że wybrane na single numery nie wypaliły premierę krążka szybko przesunięto na bezpieczniejszy termin – koniec stycznia. To taki czas w którym jest mniej premier i na listach sprzedaży panuje mniejsza konkurencja – podobnie jak w wakacje. Jeśli wytwórnia nie spodziewa się po danej płycie fajerwerków, to wydaje ją właśnie w takim bezpiecznym czasie. Łatwiej wtedy wyeksponować słabsze wydawnictwo na listach sprzedaży i zamortyzować jego ewentualne fiasko.

Niestety w przypadku najnowszego albumu Amandy dość późna zmiana terminu premiery odbiła się wytwórni Atlantic czkawką – produkcja w całości wyciekła do Internetu w momencie w którym miała być pierwotnie wydana. Ktoś najwyraźniej zapomniał, że przed zmianą daty wydania do sklepów rozesłano już pierwsze partie winyli. W czasach, kiedy praktycznie każdy ma w serwisach streamingowych muzykę na wyciągnięcie ręki a winyle powędrowały na zaplecza sklepów podtrzymanie decyzji o czekaniu kolejnych trzech miesięcy do oficjalnej premiery wydaje się w tym przypadku kompletnie niezrozumiałe. Zaklinanie rzeczywistości zmianą oficjalnej okładki, wydawaniem tanich wizualizerów oraz kolejnych singli pozbawionych wideoklipów niestety w żaden sposób nie było w stanie zamazać faktu, że płyta żyje już swoim życiem w nieoficjalnych kanałach dystrybucji i niestety nie zrobiła na potencjalnych odbiorcach zbyt dużego wrażenia. Cały splot zdarzeń poprzedzających wydanie Diamonds świadczy też niestety o tym, że Ava Max która nie generuje wielkich streamingowych hitów nie jest priorytetową artystką wytwórni Atlantic, a tym samym jej przyszłość leży już tylko i wyłącznie w jej rękach, jej kreatywności, odwadze i samozaparciu w dążeniu do długoletniej kariery. Mam duże wątpliwości, czy wciągnięta w wytwórnianą maszynerię Ava będzie sama kiedyś w stanie zyskać większą kontrolę nad jakimkolwiek przyszłym projektem. Na pewno nie po takiej płycie jak Diamonds.

Diamonds & Dancefloors jest idealnym przykładem na to, jak nie należy promować i jakiej płyty nie należy nagrywać po swoim debiucie jeśli myśli się o długiej karierze w muzyce pop. Ava Max i jej management najwyraźniej zapomnieli o pewnych zasadach i zrobili wszystko nie tak jak powinni. Ava nagrała prostą, przyjemną dla ucha, ale wpędzoną w koszmarny mainstreamowy schematyzm płytę a jej wytwórnia wyraźnie zakałapućkała się w marketingu, kiedy zrozumiała, że z żadnego singla nie jest w stanie wykuć hitu na miarę Sweet but Psycho czy Kings & Queens. Zamykanie artysty pod kloszem bezpiecznych rynkowych rozwiązań nie zawsze przynosi zamierzone efekty. W artystę trzeba faktycznie inwestować, liczyć się z jego zdaniem i dać mu przestrzeń do samodzielnego działania, zwłaszcza jeżeli ma się do czynienia nie z figurantką robiącą tylko wizerunek lecz z kimś, kto muzyką interesuje się tak jak Amanda. Trzeba też być konsekwentnym w planowaniu kariery, nawet mimo pewnych potknięć po drodze, które są zawsze. Ostatni rok w karierze Avy Max pokazał, że w jej przypadku niestety wszystkie te kwestie mocno szwankują. Diamonds & Dancefloors nie pomoże jej karierze podkręcić obrotów, niestety lub stety ją mocno przydusi. Tym trudniejsze zadanie stanie przed nią i jej wydawcą, kiedy przyjdzie myśleć nad długogrającym albumem numer trzy. Pozostaje życzyć im powodzenia w wyciąganiu właściwych wniosków – bez tego będzie bardzo ciężko pociągnąć ten wózek dalej.


Leave a Reply