Beyoncé – Lemonade (2016)

Beyoncé | Lemonade | 23 IV 2016 | ★★★★

Dajcie Beyoncé cytryny a ona zrobi Wam lemoniadę. Zgodnie z przewidywaniami gwiazda ponownie zaskoczyła wszystkich publikując swój nowy, wizualny album bez specjalnych fanfar na zasadzie niespodzianki. Tym razem jednak przywilej dostępu do nowego albumu na początek dostały jedynie 3 miliony użytkowników muzycznego serwisu TIDAL. Po opublikowaniu singla Formation tylko w tym serwisie można było się spodziewać, że długogrające wydawnictwo zostanie udostępnione w ten sam sposób. Biznes rządzi się swoimi prawami. Poza tym, jakże inaczej mogłaby postąpić Beyoncé, będąc żoną właściciela tego serwisu? Skutki takiego zabiegu zapewne znajdą jakieś odzwierciedlenie w realnej sprzedaży płyty. Beyoncé najwyraźniej nie zależy już aż tak bardzo na dużej sprzedaży, rekordowej ilości odtworzeń w stacjach radiowych czy wysokich pozycjach na listach singlowych. Promuje i wydaje swoją muzykę w sposób niestandardowy, nowymi, czasem ryzykownymi kanałami dystrybucji. W tej chwili może sobie spokojnie na to pozwolić. Bey wie, jaką pozycję ma w branży i jest świadoma, że w ujęciu długodystansowym i tak masa ludzi kupi jej produkt. Fani trochę pojęczą ale przecież nie tylko o rekordy w tym wszystkim chodzi, acz ponoć głównie o muzykę… jak w takim razie muzycznie smakuje Lemonade?

Wstęp do albumu jest zadziwiająco spokojny, powiedziałbym nawet, że dość poważny i smutny. Pray You Catch Me po krótkim wstępie w którym pobrzmiewają nałożone na siebie wokale Beyoncé zamienia się w fortepianową, wzbogaconą smykami, oszczędną balladę z delikatnym bitem i eterycznym wokalem Beyoncé. Przy Hold Up majstrował Diplo, który przemycił tutaj ślamazarnie pobrzmiewające gdzieś w tle, niebywale wkręcające dźwięki reggae. Bardzo oszczędne brzmienie i wokal na pierwszym planie. Momentami utwór jest wręcz mówiony a nie śpiewany. Niespodzianką jest Don’t Hurt Yourself zaśpiewany w duecie z Jackiem White. Zniekształcone, agresywne, momentami wręcz krzyczane wokale, brudne, gitarowe dźwięki traktujące całość jak papier ścierny, hałaśliwa perkusja i przebijający się pomiędzy tym wszystkim czarny beat windują ten numer wysoko w krąg dotychczasowych artystycznych dokonań Beyoncé. Niesamowita mieszanka garażowego grania z r&b.

Kolejny utwór to Sorry. Żeby było jasne, Beyoncé nie ma zamiaru tutaj nikogo za nic przepraszać, raczej lirycznie brnie w stronę jakiegoś ironicznego przytyku. W czyim faktycznie kierunku? Można się domyślać – na pewno w kierunku tych, którzy dostarczają jej cytryny. Tekst ma oczywiście ukryte, prywatne podłoże. Nie zagłębiając się jednak w prywatne sprawy gwiazdy i dokonując uogólnienia bardzo łatwo można włączyć tę kompozycję do kolekcji feministycznych hymnów Beyoncé. Hasła takie jak I ain’t sorry, Middle fingers up czy Boy, bye! zasilą słowniczek wielu „girls”. Muzycznie po raz kolejny jest dość skąpo, całość utrzymana jest w średnim tempie i jest ciągnięta głównie przez trapowy automat perkusyjny. Daleko temu do rozmachu Single Ladies, Run the World (Girls) czy choćby Flawless.

6 Inch nagrane w duecie z The Weeknd traktuje o ciężko pracującej, niezależnej, silnej kobiecie, która zarabia pieniądze i na dobrą sprawę nie potrzebuje mężczyzny do niczego. Kolejny osobisty manifest – nie trudno się bowiem domyślić, że utwór jest o samej Bey. Najwyrażniej nie nudzi się jej manifestowanie swojej niezależności i sukcesu jaki osiągnęła. Kiedyś jednak ludzi zacznie to bardziej wku****ć, niż łechtać. Wydaje mi się, że ten moment jest już bardzo blisko. Utwór oparty jest  na samplu z utworu Walk On By Isaaca Hayesa z 1969 roku. The Weeknd podrasował całość w stronę nowocześnie brzmiącego, bardzo mrocznego, alternatywnego, mocno nabasowanego, syntezatorowego r&b. Zupełnie inną bajką jest Daddy Lessons, która charakteryzuje się bluesowym przytupem. Beyoncé tekstowo sięga do korzeni a muzycznie wędruje w rejony pierwotnej, prostej, amerykańskiej nuty z gitarą i oklaskami w tle.

Syntezatorowy, delikatnie nabasowany Love Drought raczej niczym mnie nie zaskoczył. Beyoncé nagrała już o wiele więcej lepszych, bardziej zapamiętywalnych piosenek o miłości. Utwór traktuję jako przejściówkę między Daddy Lessons a Sandcastles. Sandcastles to fortepian i Beyoncé. Nic więcej. Ballada pokazująca, że bez masy ozdobników gwiazda jedynie przy akompaniamencie fortepianu potrafi wykrzesać z siebie masę emocji, które same w sobie będą stanowiły o sile utworu. Coś kapitalnego. Forward kontynuuje fortepianowy motyw z Sandcastles. Tym razem słyszymy jednak Jamesa Blake’a, dopiero gdzieś w połowie na moment włącza się Beyoncé. Utwór to duet, ale… trwa ledwo ponad minutę! Nie do końca rozumiem taki zabieg, zważywszy na fakt, że to krótkie interludium naprawdę rozbudza apetyt na więcej. Może ma to być apetyt na następny kawałek, którym jest Freedom w którym artystce towarzyszy Kendrick Lamar. Jest to jeden z najlepszych momentów tej płyty. Utwór został oparty na samplu z utworu Let Me Try meksykańskiej formacji Kaleidoscope z 1968 roku. Dodało mu to charakterystycznego dla wielu zespołów z lat 60. psychodelicznego, garażowego kopa. Utwór zawiera także zgrabnie wsamplowany fragment utworu autorstwa Alana Lomaxa z 1947 roku wykonywanego przez nieznanego więźnia w Mississipi State Penitentiary. Solidne rockowo – bluesowe fundamenty świetnie połączyły się z soulowym charakterem Beyoncé.

W utworze ponownie został podjęty temat rasizmu i przemocy wobec Afroamerykańczyków, a fragment Freedom! Freedom! I can’t move.  Freedom, cut me loose! Singin’ freedom! Freedom! Where are you? Cause I need freedom too! dobitnie wyraża przesłanie całej kompozycji. Utwór, to także przytyk dla wszystkich hejterów, którzy spekulowali o rozwodzie Beyoncé i Jay’a – Z. Pod koniec piosenki słychać Hattie White – babcię Jay’a – Z z ust której dowiadujemy się skąd wziął się tytuł całej płyty – I had my ups and downs, but I always find the inner strenghth to cool myself off. I was served lemons, but I made lemonade. W życiu każdego są wzloty i upadki. Trzeba szukać w sobie siły, która pozwoli przezwyciężyć przeciwności losu. Dostajesz kwaśne cytryny – zrób z nich pyszną lemoniadę.

Spokojne All Night to swego rodzaju zakończenie całego albumu. Ballada traktuje o miłości, która doświadczyła bólu i wielu rozczarowań a mimo tego przetrwała. Do jakiej sytuacji jest to odniesienie – wiadomo, wszak album jest bardzo osobisty, momentami pełen goryczy, ironii. Zamykająca All Night kwestia How I missed you, my love rozwiewa wszystkie wątpliwości. Formation, który jest ostatnim utworem można potraktować jako napisy końcowe wizualnego albumu. Wszystkie tematy przewijające się przez konkretne utwory zostały zawarte właśnie w tym jednym numerze. Nie wiesz o czym jest Lemonade – posłuchaj i obejrzyj Formation

Lemonade to mniej komercyjna i bardziej oszczędna w dźwięki wersja wydanej w 2013 roku Beyoncé. W zasadzie próżno szukać tutaj antenowych, nośnych szlagierów pokroju Crazy In Love, If I Were a Boy, Halo czy XO. Beyoncé eksperymentuje z brzmieniem. Powraca do folkowych, bluesowych korzeni by potem zaskoczyć nowoczesnym, klawiszowym wydaniem r&b czy mieszanką r&b z rockowym zacięciem rodem z The White Stripes. Przypomina, że jej orężem jest wokal śpiewając tylko przy akompaniamencie fortepianu, zapuszcza się też w regiony reggae. Tym większe gratulacje należy jej złożyć, ponieważ nie brzmi to jak zbiór przypadkowych atomów, tylko wszystko klei się w jedną, przemyślaną od początku do końca całość. Gwiazda wypowiada się na różne, ciężkie tematy, często bardzo osobiste. Pozostaje cały czas sobą, do samego końca wyjaśnia słuchaczowi wszystko. Nie ma parcia na generowanie hitów, pomija zupełnie tradycyjną formułę promocji płyty. Mało kto może pozwolić sobie na taki komfort. Koniecznie spróbujcie!


Leave a Reply